Flub dziesięciolecia, powiedziano nam, że nowoczesne miejsce pracy to plac zabaw pełen wolności i wyboru. Elastyczność, zwinność i autonomia stały się szumne słowa na rynku pracy nasyconym nieskończonym wyborem możliwości zatrudnienia.
Jednak rzeczywistość dla większości pracowników, zwłaszcza młodszych, którzy niedawno weszli na rynek pracy, jest taka, że miejsca pracy znikają tak szybko, jak się pojawiają, świadczenia są obcinane, wyzysk jest powszechny i ścieżki kariery, którymi kiedyś wybrukowano szacunek klasy średniej rozpadły się pod wpływem nieustannego marszu automatyzacji i wszechobecności gospodarki platformowej.
Być może nie jest zatem zaskoczeniem, że młodzi ludzie szukają obecnie „pracodawca na całe życie”. Ostatni badania sugerują że pracownicy poniżej 27 roku życia chętnie pozostają w jednej firmie przez siedem lat – według oficjalnych statystyk dwa razy dłużej niż wynosi średni staż pracy. Wygląda na to, że pokolenie Z chce naśladować ścieżki kariery swoich dziadków, które były powiązane z jedną firmą z dużymi emeryturami, zwartą atmosferą rodzinną i złotymi zegarkami po przejściu na emeryturę, a po przejściu na emeryturę powrócić do życia w komforcie i bezpieczeństwie, a nie do niekończącej się harówki konkurowania na rynku pracy.
Pierwszym powodem jest to, że współczesny „gwar” – kultura nieustannego poszukiwania pracy w celu uzyskania niewielkich, marginalnych zysków – została zdemaskowana jako oszustwo. Ciągłe przesłanie potencjalnych pracodawców, aby byli konkurencyjni, przedsiębiorczy i elastyczni, w dość spektakularny sposób nie zapewniło słonecznych wyżyn realizacji kariery, bogactwa i zdrowej równowagi między życiem zawodowym a prywatnym. Zamiast tego to pokolenie porusza się po miejscu pracy zmniejszenie świadczeń, wynagrodzeń i stabilności. Dzięki doświadczeniom rodziców zobaczyli, jak oszczędności zniszczyły siatkę bezpieczeństwa socjalnego i koszty ludzkie systemu, który traktuje ludzi jak wymienne trybiki, a jednocześnie macha marchewką w stronę „szansy”, która zawsze jest poza zasięgiem.
Dlatego teraz rezygnują. Zamiast skakać od pracy do pracy w poszukiwaniu jakiegoś mitycznego wymarzonego miejsca, wolą pozostać na miejscu, wybierając stabilność zamiast chaosu, społeczność zamiast rezygnacji. W świecie umów zerogodzinowych i wszechobecnego nastawienia na konkurencję pomysł pozostania w jednym miejscu na tyle długo, aby zapuścić korzenie, jest z pewnością atrakcyjny, a w obliczu kultury pracy, która wymaga, aby zawsze szukać najwyższego zysku, całkiem rodnik.
Po drugie, młodsi pracownicy, zwłaszcza ci, którzy ukończyli studia w ciągu ostatniej dekady, posiadają szczególnie przydatne umiejętności dla starszych pokoleń, co nie jest od razu widoczne w perspektywie krótkoterminowej. Świat biznesu – uwikłany w społeczne i polityczne wiatry – jest zalany dezinformacją i narracjami medialnymi, które w jednej chwili mogą zmienić wynik finansowy (nie wspominając o dyskursie wojen kulturowych). Ci, którzy dorastali w smogu tego internetowego świata mediów, mają wrodzoną umiejętność jego dekodowania. Rzadko jednak takie umiejętności są widoczne natychmiast; z biegiem czasu są doceniani, cenieni przez pracodawców, gdy pracownicy wchodzą do roli. Dzięki wygodzie, stabilności i zdrowej równowadze między życiem zawodowym a prywatnym, bardziej „jakościowe” umiejętności danej osoby mogą wysunąć się na pierwszy plan i ostatecznie osoba ta poczuje się bardziej doceniona jako istota ludzka.
Jest tu oczywiście głęboka ironia. Przez dziesięciolecia firmy żądały lojalności swoich pracowników, oferując niewiele w zamian. Następnie zerwali umowę społeczną, obcinając świadczenia, automatyzując miejsca pracy i traktując przede wszystkim zyski akcjonariuszy, oferując w ramach rekompensaty niewiele więcej niż małe zoo w porze lunchu lub zajęcia jogi. Być może teraz wahadło się odchyli, ale nie dlatego, że w korporacjach nagle pojawiło się sumienie – dzieje się tak dlatego, że młodsi pracownicy domagając się więcej.
Po trzecie – i szerzej – zmiana ta odzwierciedla także głębszą transformację kulturową, której katalizatorem jest zgubność współczesnego świata pracy. Pogoń za najwyższą pensją kosztem dobrego samopoczucia nie jest już standardem. Dzisiejsi pracownicy troszczą się daleko więcej o równowadze między życiem zawodowym a prywatnym, zdrowie psychiczne i znaczące relacje w biurze i poza nim. Są mniej zainteresowani wspinaniem się po drabinie korporacyjnej, a bardziej tworzeniem miejsc pracy zgodnych z ich wartościami. Nie proszą o krzesła z fasolą ani kapsuły do spania; żądają szacunku, celu i wolności życia, które się nie kręci wokół pracy.
Jest to oczywiście bezpośrednie wyzwanie dla kapitalistycznego status quo, które wymaga kultury wypalenia zawodowego i dyspozycji. Ale nie bądźmy naiwni: chociaż korporacje mogą publicznie oklaskiwać nowe pokolenie pracowników kierujących się wartościami i zmienić swój korporacyjny przekaz, ten sam system, który wykorzystuje kulturę prekarności i nieskończonej elastyczności, mógłby równie łatwo przejąć lojalność, wyciskając więcej od pracowników pod pozorem zapewnienia stabilności.
Gdzie nas to zatem prowadzi? Z jednej strony obiecująca jest zmiana nastawienia do długoterminowego zatrudnienia. Sygnalizuje zbiorowe pragnienie wyjścia poza płytkie obietnice kultury zgiełku i skierowania się w stronę czegoś bardziej ludzkiego. Ale rodzi to również szersze pytanie: dlaczego mamy system zatrudnienia, w którym lojalność, stabilność i cel są przede wszystkim tak radykalne?
To nie jest tylko opowieść o młodych ludziach pragnących stabilizacji. To opowieść o kosztach ludzkich systemu, w którym od dawna przedkładany jest zysk nad ludzi. Przypomina, że miejsce pracy – a właściwie gospodarka szerzej – to nie tylko środek do celu. Zdrowe miejsce pracy i prawidłowo funkcjonująca gospodarka podnoszą dobrobyt wszystkich. W końcu czy nie do tego właśnie zostały zaprojektowane? Czy mają to być systemy pracy i produkcji, które pozwalają ludziom prowadzić satysfakcjonujące i usatysfakcjonowane życie, a nie same koncepcje mające na celu uspokajanie, karmienie i rozwój każdą uncją energii, jaką posiadamy? Świadomie lub nie, pokolenie Z rozpracowało ten problem. Teraz reszta z nas też powinna.