’Gpomyśl, ile to było” – mówię żartobliwie do partnera, z radością odkrywając najnowszą zabawkę, jaką znalazłam dla naszego najmłodszego syna. Jest drewniany, w stylu Montessori (najwyraźniej piłka wpadająca do dziury uczy go trwałości przedmiotu), a nowy kosztuje około 20 funtów. „Funt” – mówi ze znużeniem mój partner: jest już obeznany w tej grze. Tym razem jednak mogę pójść o krok lepiej. „Bezpłatny!” Krzyczę z radości. „Bezpłatny! Czy możesz w to uwierzyć? Ktoś rozdawał to na tej używanej grupie WhatApp. Kręci mi się w głowie moje znalezisko, jestem pijany wielkością okazji, ale kiedy dodaję nową (dla mnie) zabawkę do chwiejącego się stosu innych – lalek, tunelu, samochodzików, pudełka na drugie śniadanie – czuję coś – poczucie winy, jak sądzę – dręczy mnie. Czy jestem nadkonsumentem z drugiej ręki?

Zawsze byłam zwolenniczką zakupów z drugiej ręki. Grabiłem sklepy charytatywne, zanim było modnie, a według opowieści, która stała się rodzinnym folklorem, pewnego razu znalazłem w oddziale British Heart Foundation standardową lampę i zaniosłem ją do domu autobusem. Szczerze mówiąc, ta lampa przeprowadzała się ze mną siedem razy i nadal stoi, olśniewając, w moim salonie. Obawiam się jednak, że zbyt wiele moich innych zakupów z drugiej ręki to nagłe uderzenia dopaminy. Te zakupy gromadzą kurz w naszej sypialni, gabinecie, pudełku z zabawkami mojego syna. Ubrania, które kupiłam w sklepach charytatywnych, upojone radością, że kosztują „tylko 5 funtów”, leżą pomięte i zapomniane w głębi mojej szafy, a kilka miesięcy później zostały wyciągnięte i sprzedawane na Vinted za parę funtów. A mimo to kupuję więcej, usidlony w uścisku tego, w co zacząłem wierzyć, że jest to coś na kształt uzależnienia.

Podobnie jak inni uzależnieni, wmawiam sobie, że mój nawyk polowania na okazje nie jest tak naprawdę niezdrowy – co w dzisiejszych czasach jest zaskakująco łatwe. Wszyscy i wszędzie wychwalają mnie zalety zakupów z drugiej ręki: dla środowiska, dla mojego portfela, dla organizacji charytatywnych potrzebujących środków. Aplikacje (mam je wszystkie: Vinted, Depop, eBay) podsycają mój nawyk. W nocy przeglądam tanie ubrania i zabawki i czasami nie mogę spać z powodu ekscytacji związanej z zakupem. Śledzę dostawę mojego przedmiotu, regularnie logując się do aplikacji, aby oglądać, jak sukienka, spódnica lub torba podróżują po całym kraju. Oczywiście, to jest najbardziej ekscytujący fragment. Nieuchronnie, gdy przychodzi cokolwiek, co kupiłem – przywiezione przez znajomego już dostawcę – oczekiwanie wyparowuje.

Podejrzewam, że po okresie świątecznym i nadmiarze z nim związanym wiele osób będzie planować poświąteczne porządki: być może pobranie Vinted z zamiarem sprzedaży niechcianych prezentów. Zastanawiam się jednak, czy którakolwiek z tych osób, tak jak ja, zostanie wciągnięta w świat nadmiernego pobłażania sobie z drugiej ręki. Obawiam się również, że pod wieloma względami zakupy z drugiej ręki przekształcają się w modę szybką, którą rzekomo gardzi. Depop i eBay’u teraz zaakceptuj Klarnę, usługę „kup teraz, zapłać później”, która zachęca kupujących do wydawania pieniędzy, których nie mają, i może mieć wpływ na zdolność kredytową, jeśli użytkownicy nie odpłacą na czas. Algorytm Vinted „poleca” produkty, które jego zdaniem mogą zainteresować użytkowników, i wysyła je e-mailem z niezbyt subtelnymi zachętami. Ukochani influencerzy, mając szlachetne intencje, dzielą się na Instagramie tym, co dostali na Boże Narodzenie od sklepów charytatywnych za „zaledwie 10 funtów!” Zaczynam wątpić, czy fakt, że ta konsumpcja jest używana, robi taką różnicę, jak myślałem.

Mój najstarszy syn jest tego przykładem. W wieku trzech lat jedną z jego ulubionych rzeczy jest chodzenie do sklepu charytatywnego. Zawsze byłem z tego raczej zadowolony, obnosząc się z innymi swoją pozorną miłością do wszystkiego, co wcześniej kochane. Nie dla niego nowe, błyszczące zabawki Johna Lewisa lub Smythowie – woli nasz lokalny Sue Ryder. Zajęło mi trochę czasu – prawdopodobnie zbyt długo – uświadomienie sobie, że to małe dziecko nie ma wrodzonej chęci oszczędzania pieniędzy, ochrony środowiska ani przekazywania datków na szczytny cel; po prostu lubi dreszczyk emocji związany z nową zabawkową kolejką, którą ze wstydem muszę przyznać, często szybko wyrzucaną. I następnym razem po prostu kupię kolejny. Teraz zdaję sobie sprawę, że nie nauczyłem go wartości rzeczy – nie zna różnicy między zabawkowym pociągiem za 50 pensów a nowym zestawem pociągów za 50 funtów – nauczyłem go po prostu cenić rzeczy.

Być może nadszedł czas, abym ograniczył wydatki z drugiej ręki, a może nawet kupił więcej rzeczy nowych. Chociaż nadal uważam, że zakupy z wyprzedzeniem są ważne, podejrzewam, przynajmniej w moim przypadku, że wyższe metki z cenami działałyby jako pomocne bariery dla nadmiernej konsumpcji, zmuszając mnie do świadomego wybierania tego, co kupuję. Być może ja też potrzebuję lekcji trwałości przedmiotów: moje używane zakupy nadal istnieją, zajmują miejsce w moim domu i moim umyśle, nawet jeśli nie widzę ich już ze względu na inne rzeczy. W końcu nie ma nic tak naprawdę za darmo. Wszystko w końcu coś kosztuje.

Source link