Musi zapewnić narodowi bezpieczne dostawy energii – po możliwie najniższych kosztach. To powinno pozostać poza dyskusją. Chyba, że jesteś Edem Milibandem.
Wraz ze zbliżaniem się zimy miliony bezbronnych Brytyjczyków będą zmuszone wybierać między ogrzewaniem swoich domów a życiem na zimnie. Pomyślą dwa razy, zanim włączą światło lub szturchną termostat. To podstawowe potrzeby.
Dla przemysłu tania energia może oznaczać różnicę między osiągnięciem zysku a bankructwem. To naprawdę jest takie proste. Chyba, że jesteś Edem Milibandem.
Aby spełnić swoje zadanie, każdy kompetentny sekretarz ds. energii musi korzystać z każdego dostępnego niezawodnego źródła zasilania. Wiatr, energia słoneczna, energia jądrowa, ropa naftowa i gaz mają w tym swoje miejsce.
Najważniejsza jest energia wytwarzana w domu – taka, której nie musimy importować po oszałamiających kosztach.
W przeciwieństwie do niektórych krytyków Milibanda uważam, że zmiany klimatyczne stanowią realne zagrożenie. Jednak pogoń za złudnymi, niemożliwymi do osiągnięcia celami zerowymi netto nie przyniesie nic poza tym, że Wielka Brytania stanie się biedniejsza i zimniejsza. Niestety Ed Miliband widzi to inaczej.
Jego priorytetem nie jest utrzymanie włączonego światła i niższych rachunków, ale forsowanie ideologicznego przejścia na zero netto bez względu na koszty i konsekwencje. Zachowuje się tak, jakby nie był już odpowiedzialny. Nie będzie słuchał, z wyjątkiem tych, którzy już się z nim zgadzają.
Z pewnością nie słuchał szefa Ineos Sir Jima Ratcliffe’a. Przemysłowiec-miliarder twierdzi, że dołączył do rozmowy wideo z Milibandem, aby zapytać, dlaczego Partia Pracy zakazała nowych odwiertów na Morzu Północnym, ale usłyszał kategoryczną odpowiedź: „Przykro mi, ale taka jest moja polityka. Nie jestem gotowy na zaangażowanie”.
Jaki możliwy powód może mieć Miliband, aby odmówić dyskusji – chyba że wie, że podważa szkielet energetyczny kraju i nie może tego usprawiedliwić?
Żaden poważny rząd nie mianowałby ministra, którego misja wydaje się polegać na paraliżowaniu własnych dostaw energii w dążeniu do jakiegoś abstrakcyjnego celu. A jednak właśnie to robi Miliband na Morzu Północnym.
Firmy zajmujące się poszukiwaniem ropy i gazu wycofują się, ponieważ brytyjskie podatki od nieoczekiwanych zysków nie pozostawiają marży zysku. Produkcja spada, licencje na poszukiwania są blokowane, miejsca pracy są niszczone, a gospodarka miasta Aberdeen jest zniszczona. To skandaliczny stan rzeczy.
Jednak Miliband nie zawraca sobie już głowy wyjaśnieniami. W swoim dzikim spojrzeniu i wymachującym rękami przemówieniu na konferencji Partii Pracy wolał tyradować Elona Muskaze wszystkich ludzi. Kogo to obchodzi Elona Muska kiedy drżysz w swoim salonie?
Miliband obiecał kiedyś, że Partia Pracy obniży rachunki za energię gospodarstw domowych o 300 funtów. Zamiast tego podskoczyły o 200 funtów – a w przyszłości będą kolejne. Całkowita podwyżka może sięgnąć 900 funtów.
Krytycy torysów twierdzą, że same zielone opłaty Milibanda zwiększają rachunki za energię o 165 funtów.
On też płacąc farmom wiatrowym 1 miliard funtów rocznie za nieprodukowanie energii elektrycznejwydając 8 miliardów funtów na bezużyteczne quango Great British Energy i przeznaczając 22 miliardy funtów na wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla – technologię, która nigdy nigdzie się nie sprawdziła i być może nigdy nie zadziała. Kto mu w ogóle dał takie pieniądze?
Tymczasem Wielka Brytania importuje coraz więcej energii z paliw kopalnych po wyższych cenach, aby tylko utrzymać włączone światła.
Pan Keira Starmera desperacko chciał przenieść Milibanda podczas niedawnych przetasowań w rządzie, ale zabrakło mu odwagi. Miliband zbuntował się. Nie da się go okiełznać.
Zatem teraz mamy sekretarza ds. energii, który aktywnie sabotuje pracę, za którą otrzymuje wynagrodzenie, i podważa pozycję narodu, któremu powinien służyć.
Dopóki pozostanie na tym stanowisku, Wielka Brytania będzie zimniejsza i biedniejsza, a nikt nie może pomyśleć, że to dobry pomysł. Z wyjątkiem jednego mężczyzny. Fanatyczny pan Miliband.