Na pierwszy rzut oka wyglądało to na kłótnię domową na przystanku autobusowym. Ale gdy podszedłem bliżej, zdałem sobie sprawę, że to nie jest zwyczajna para – i nie kłócili się o to, czyja kolej na rozładunek zmywarki.

Kobieta w ciasno zapiętym płaszczu krzyczała w twarz kulijącemu się przed nią starszemu mężczyźnie.

Potem zaczęła go bić grzbietem otwartej dłoni, aż – przerażony i pełen poczucia winy – sięgnął pod płaszcz portfel.

Kiedy zatrzymałem się, żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku, zauważyłem jej gołe, zniszczone nogi, rozmazany makijaż rozmazany na pokrytej ranami twarzy z ospami i wkrótce zdałem sobie sprawę, co się dzieje. Ona była prostytutką, on był jej klientem.

Spojrzał na mnie i uniósł kciuki w górę. I poszłam dalej.

Kilka sekund później zobaczyłem inną młodą kobietę na wysokich obcasach, najwyraźniej jadącą do pracy, ale zatrzymującą się na rogu ulicy i sprawdzającą telefon.

Po chwili przyjechał zakapturzony mężczyzna na motorowerze z tabliczką L i wręczył paczkę narkotyków w małej plastikowej torbie.

W ogóle nie jechała do pracy. Wracała do domu – i pracowała nad paczką.

Namioty i drewniane palety zagracają chodnik obok ruchliwej Euston Road w północnym Londynie

Namioty i drewniane palety zagracają chodnik obok ruchliwej Euston Road w północnym Londynie

Obskurne namioty stoją wzdłuż ścieżki w Hyde Parku, rzekomo jednej z malowniczych atrakcji Londynu

Obskurne namioty stoją wzdłuż ścieżki w Hyde Parku, rzekomo jednej z malowniczych atrakcji Londynu

Być może na razie jest to normalne. W końcu to Londyn.

A jednak była dopiero 7 rano, a ja spacerowałem po osiedlu Hyde Park, zamożnej, wysadzanej drzewami dzielnicy pełnej hoteli.

Innym razem, idąc tą samą drogą do pracy, widziałem ludzi otwarcie palących crack. Jeden był w pełni widoczny. Inna przynajmniej miała wstyd ukryć się za wiatą autobusową i otoczyć się ochronną fortecą z plastikowych toreb.

Dla londyńczyków takie sceny są niestety codziennością. Dlaczego więc uważam je za szokujące?

Odpowiedź jest taka, że ​​nie było mnie przez rok, bo właśnie urodziłam dziecko.

Po długim pobycie na wsi z małym dzieckiem w towarzystwie i życiu w uroczej, czasami nudnej (i zazwyczaj pełnej dziur i obsesji na punkcie śmieci) wiosce, z podekscytowaniem podchodziłam do powrotu z urlopu macierzyńskiego.

Tak naprawdę desperacko chciałem wrócić do anonimowego gwaru miasta.

Wpatrując się w samotności przez okno na pastwisko owiec przed domem w Oxfordshire, który kupiliśmy sześć lat temu, żywiłem romantyczną wizję powrotu do miasta i wychowywania naszej córki wśród rodziców o podobnych poglądach. Mogła bawić się z innymi fajnymi dzieciakami czterdziestokilkuletnich matek, podczas gdy my popijaliśmy sauvignon.

Zdecydowanie za dużo Ojczyzny i Richarda Curtisa. Bo Londyn mojej pamięci (lub wyobraźni) nie istnieje i nawet w ciągu krótkiego roku mojej nieobecności zmienił się nie do poznania.

Droga do pracy ze stacji Marylebone była kiedyś miłą ulgą po ciasnej, 50-minutowej podróży dusznym wagonem kolejowym, wciśniętym obok mężczyzn w szarych garniturach, którzy nie odrywali wzroku od laptopów, udając, że nie widzą starszej osoby lub kobiety w ciąży szukającej miejsca do siedzenia.

Prowadzi mnie przez wielokulturowy chaos Edgware Road, wzdłuż szeregowych rezydencji Sussex Gardens i eleganckich hoteli, przez Hyde Park do Kensington Gardens, gdzie przechodzę obok Pałacu i raz – do dziewczyny pochodzącej z lasek takiej jak ja – niemożliwie efektownej Kensington High Street do biura.

Teraz mój spacer (nieuchronnie idę, bo metro naprawdę oszalało) zaczyna się od brania życia w swoje ręce, gdy omijam zakapturzonych młodych mężczyzn i zamaskowanych rowerzystów pędzących po chodnikach, na czerwonych światłach i prosto przez przejścia dla pieszych.

Idę wzdłuż Edgware Road, obecnie labiryntu metalowych ogrodzeń i robót drogowych, mijam zamknięte puby, pozornie opuszczone kościoły i tajemnicze magazyny typu „self-storage”, gdzie widzę stosy brudnych szmat i śpiworów wypełniających drzwi, z wystającymi rękami i stopami.

Po długim pobycie na wsi z małym dzieckiem w towarzystwie i życiu w uroczej, czasem nudnej wiosce, z podekscytowaniem podchodziłam do powrotu z urlopu macierzyńskiego – pisze Amanda Williams

Po długim pobycie na wsi z małym dzieckiem w towarzystwie i życiu w uroczej, czasem nudnej wiosce, z podekscytowaniem podchodziłam do powrotu z urlopu macierzyńskiego – pisze Amanda Williams

Londyn mojej pamięci (lub wyobraźni) nie istnieje i nawet w ciągu tego krótkiego roku, jaki spędziłem z dala od niego, zmienił się nie do poznania

Londyn mojej pamięci (lub wyobraźni) nie istnieje i nawet w ciągu tego krótkiego roku, jaki spędziłem z dala od niego, zmienił się nie do poznania

Biegnę w stronę Hyde Parku, mijam oszołomionych amerykańskich turystów, mrugających w szarym świetle, wywożących walizki z hoteli i Airbnbs, i obserwuję, jak dociera do nich, że zapłacili ponad 200 funtów za noc za pobyt w pobliżu czegoś, co wygląda na hotel dla imigrantów przy ulicy, gdzie prostytutki odbierają narkotyki.

Na ławce w cieniu Pałacu Kensington – londyńskiego domu Kate i Williama – starsza postać śpi wyprostowana, przykryta kołdrą, obok niepokojącego małego wózka wypchanego po brzegi starymi papierami i plastikowymi torbami.

Co się stało z tym miastem?

Wiem, że bezdomność nie jest niczym nowym. Nie ma też narkotyków. Jak wiemy, prostytucja jest najstarszym zawodem świata. Ale patrząc na to świeżym okiem, uderza mnie, jak widoczny jest obecnie upadek społeczny i jak bardzo się on rozpadł, odkąd byłem tu ostatni raz.

Powszechnie wiadomo, że wokół dzielnic handlowych i turystycznych West Endu wyrosły tak zwane „miasta namiotowe”.

Jednak samo centrum Londynu to jeden wielki bałagan sklepów American Candy i sklepów z vape: imperia sprzedaży c**p podróbki gadżetów z Harry’ego Pottera.

Do tego nieustanne roboty drogowe, smród marihuany na każdej ulicy, brak dumy obywatelskiej, wspólnoty, spójności…

Nie ma dnia w pracy, żebym nie był wdzięczny, że mogę wydostać się z tej katastrofy w mieście i wrócić do mojego maleńkiego wiejskiego domu z dala od tego wszystkiego. Wróćmy do miłych, życzliwych sąsiadów, którzy znają moje imię, zapytajcie o mój dzień i powiedzcie mi, kiedy mam wystawić śmieci.

Zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem uprzywilejowany, że mam wybór – że mogę wyjechać z Dodge’a, kiedy chcę i muszę.

Żal mi ludzi, którzy nie mają tego luksusu.

Londyn może być otwarty dla wszystkich, jak stwierdził burmistrz Sadiq Khan lubi trąbić. Ale kto, u licha, chce tam teraz jechać?

Z pewnością nie ja.

Source link

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj