Trzej mężczyźni na dachu wskazali wzmocniony właz, z którego wystawała rura. Być może, sugerowali, był to otwór wentylacyjny do tajnego podziemnego więzienia. Unosił się z niego nieprzyjemny zapach, ale przypominał smród ścieków, a nie ciał. Kiedy przygotowywałem się do zejścia z powrotem do więzienia przez dziurę wybitą w betonie, zawołali ponownie, wskazując na właz na drugim końcu dachu. Z innego otworu wentylacyjnego śmierdziało jeszcze gorzej, ale to też wydawało się niczym więcej niż odpadami. Mężczyźni poszli dalej, bez celu szukając tego, co udało im się znaleźć.
Wszędzie, gdzie byłem w Sednaya, była ta sama historia. Naród syryjski był tak sterroryzowany i pozbawiony praw wyborczych, tak całkowicie odcięty od swoich zaginionych krewnych, że został zredukowany do swego rodzaju doraźnej antropologii sądowej. Pewien mężczyzna, który stracił dwóch braci i trzech kuzynów z powodu Sednej, powiedział mi, że mógł ich odwiedzić raz, w 2016 r. Jednak później powiedziano mu, że nie może wrócić i od tego czasu panowała tylko cisza. Zapytałem, czy próbował wrócić pomimo nakazu, aby sprawdzić, co u członków rodziny. Odpowiedział z przerażonym wyrazem twarzy: „Moi krewni powiedzieli mi, żebym o nich nie pytał, bo mogłoby im to zaszkodzić, więc przestałem”.
Gdy schodziłem po schodach, młody mężczyzna skinął na mnie, zakrywając drugą ręką usta i nos. Jego przyjaciel zrobił dziurę w ścianie na wysokości około sześciu stóp i przykucnął w otworze. „Proszę powąchać” – poprosił mnie młody człowiek. Tym razem, pomyślałem, prawdopodobnie pachniało śmiercią. Człowiek w dziurze zaczął rozdzierać mur i odrzucać gruz. Zgromadziła się grupa gapiów, spoglądających w górę przez kraty zamkniętych drzwi poniżej. Przez chwilę na ich twarzach malowała się nadzieja. ♦