Thej, powiedzcie, że dobrze jest odpuścić coś, aby zaznaczyć przejście jednego roku do następnego. Starałem się o tym pamiętać, gdy podczas błogiego dnia wypoczynku na plaży pod koniec 2024 roku mój smartfon został porwany przez morze. Nic wielkiego, zdecydowałem, uporządkuję to po przerwie. Nie jestem jakąś nomofobiczną owcą, która nie wytrzyma tygodnia bez sprawdzania powiadomień. Ale niepokój rośnie jak przypływ. Wkrótce gorączkowo klikałem „kup” i po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że to nie jest takie proste.
Smartfony ewoluowały od czasu, gdy ostatni raz upuściłem je do toalety. Teraz utrata telefonu oznacza utratę portfela z kartami kredytowymi, prawem jazdy i kartą Medicare. Oznacza to utratę pilota do mojego biura i aplikacji, których używam do wszystkiego, od rezerwacji zajęć na siłowni po zdalne sterowanie telewizorem i uwierzytelnianie trójskładnikowe w systemach internetowych mojej pracy. Tymczasem internetowy sklep z gadżetami chce zweryfikować zakup odnowionego telefonu za pośrednictwem mojej aplikacji bankowej. Mój usługodawca musi potwierdzić moją tożsamość jednorazowym kodem wysłanym na adres… Powtarzam to jeszcze raz, powoli, inkantacją: „Mój telefon zabrało morze”.
Przypomniałam sobie wszystkie momenty, w których kliknęłam „tak”, „akceptuję”, „zezwalam”, pokazywałam odcisk palca, twarz i głos w celu rozpoznania, niecierpliwie czekając, aż przeskoczę barierę bezpieczeństwa i gładko wyląduję w zbiorze danych, którego doświadczamy na co dzień. Uczyniłem telefon strażnikiem tak dużej części mojej tożsamości, że bez niego trudno teraz udowodnić, że go mam.
Życie nie zawsze tak wyglądało. Byłem nastolatkiem, kiedy małe czarne telefony Nokia zaczęły ukradkiem pojawiać się pod biurkami na tyłach sal lekcyjnych. Miały zielone ekrany kalkulatorów, krótkie anteny i wybuchały melodią, którą nuciłem pod nosem przez większą część 1997 roku. Byli zwiastunami science-fiction „Beyond 2000” i nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego.
„Kupię ci jednego” – błagał tata, ale ja doskonale znałem tę pułapkę. Gdybym miał telefon, musiałbym odebrać, kiedy zadzwonił. Potem zadawał niegrzeczne pytania, takie jak „Gdzie jesteś?” i „Czy wszystko w porządku?” Po prostu nie byłam przygotowana na to wtargnięcie w moją nastoletnią wolność. Poza tym do kogo miałbym zadzwonić? Pierwsze telefony komórkowe były towarem powodującym podziały. Moi przyjaciele i ja naśmiewaliśmy się z schludnych dzieciaków, którzy dzwonili do siebie, udając się do owalu na lunch. Nazywaliśmy je „damami biznesu”. Myśleli, że fajnie jest mieć telefon komórkowy. Pomyśleliśmy, że jesteśmy fajni, że ich nie mamy. Spieraliśmy się o to przez kilka ostatnich lat XX wieku, nie mając pojęcia, jaka jest stawka.
Dwadzieścia pięć lat później wszystkie jesteśmy damami biznesu. Wszyscy biegamy, trzymając w rękach telefony, grając w ping-ponga pomiędzy przestrzenią rzeczywistą i wirtualną. Nawet uczniowie szkół średnich wydają się obecnie zmęczeni, a myśl, że rodzice mogą w każdej chwili nie wiedzieć o ich lokalizacji, wywołuje w nas wszystkich falę moralnego horroru. Zmartwienia rodziców wykraczają obecnie poza dobrostan ich dzieci w środowisku cyfrowym i obejmują przestrzeń cyfrową Australia staje się pierwszym krajem, który podjął próbę zakazu mediów społecznościowych dla osób poniżej 16 roku życia.
Raport Deloitte’a Śledzenie korzystania z urządzeń mobilnych w Australii w latach 2019–2022 wykazało, że 90% z nas korzysta ze smartfonów i prognozuje, że technologia 5G będzie dodać od 1300 do 2000 dolarów na mieszkańca do produktu krajowego brutto do 2030 r. Niezależnie od tego, czy jesteśmy zmuszeni do aktualizacji przez nieobsługiwane aplikacje i rozbite ekrany, czy też naszą żądzę Apple AI lub aparatów, które sprawiają, że nasze życie wygląda na gotowe na magazyny o modzie lub jedzeniu, posiadanie smartfona stało się obowiązkiem obywatelskim w górę jak przywilej. Od czasu do czasu możemy kliknąć „zrezygnuj”, ale nie ma możliwości wyrażenia zgody na coś takiego jak wolność nastolatków w XX wieku.
Sumiennie zdobywam 100 punktów identyfikacyjnych i w szczycie sezonu zgłaszam się do centrum handlowego. Umowa podpisana i sprawdzona zdolność kredytowa. Mam teraz oszałamiająco drogi nowy smartfon, który praktycznie nie różni się od poprzedniego. Moje zdjęcia tam są, moje hasła są przechowywane. Patrzę w jego czarne lustro, a ono rozpoznaje moją twarz jako cyfrowy teren, odzwierciedlający w pełni potwierdzone ja z powrotem do świata.
Wreszcie mogę wykonywać prace administracyjne, których wolałbym unikać, odpowiadać na wiadomości na wielu platformach, które wolałbym ignorować, kupować rzeczy, których ani nie potrzebuję, ani nie chcę. Utwierdzam się w przekonaniu, że w 2025 roku będę szukać sposobów na przewartościowanie swojej relacji z telefonem. Słyszałem, że są do tego dobre aplikacje.
W spokojnych chwilach, kiedy wychodzę z rzadkiego, zrelaksowanego stanu nieuwagi, aby kompulsywnie sprawdzić moje nowe urządzenie, czuję, jak moje nastoletnie ja przewraca oczami przez dziesięciolecia. „Zajmij się biznesową damą życia” – mamrocze ze stłumionych głębin i ma rację. Morze zabrało mój stary telefon. Chętnie też wrzucę tam moją nową.


















