Wkiedy dotarły do ​​nas wieści o zawieszeniu broni i porozumieniu w sprawie uwolnienia zakładników Izrael a Hamas po raz pierwszy rozpadł się w środę, przyjaciel dał życzliwą nadzieję, że teraz wreszcie może zapanować poczucie radości. Bardzo chciałem się tak czuć, ale w tamtym momencie nie mogłem – i oto dlaczego.

Po pierwsze, samo ogłoszenie nie wydawało się wystarczające. Jeśli chodzi o Bliski Wschód, dobrą zasadą działania jest „uwierz, kiedy to zobaczysz”. Rzeczywiście, potem nastąpiło 48 godzin przestojów i opóźnień w ostatniej chwili i nawet teraz, kiedy to piszę i po tym, jak izraelski gabinet bezpieczeństwa zatwierdził transakcjęwydaje się, że kusi los, by założył, że wszystko pójdzie gładko.

Jeśli jednak w niedzielę ucichną armaty i zgodnie z ustaleniami pierwsi zakładnicy zostaną uwolnieni, niepokój nadal nie zniknie. Jest to bowiem umowa etapowa, co oznacza, że ​​w każdej chwili może się rozpaść. Plan wzywa Hamas do uwolnienia 33 jeńców przetrzymywanych przez niego lub jego sojuszników od dnia 7 października 2023 r. w ciągu siedmiu tygodni, głównie w grupach po trzy lub cztery osoby co siedem dni. Oznacza to, że od teraz do początków marca wszystko musi działać prawidłowo. Podczas tych tygodniowych przerw nie może dojść do żadnych naruszeń umowy, rzeczywistych czy rzekomych, ani żadnych incydentów, które wprawiłyby jedną ze stron w wściekłość, która doprowadziłaby ją do stwierdzenia, że ​​umowa jest nieważna. Jest niebezpiecznie kruchy.

I pamiętajcie, to dopiero pierwszy etap. Dyskusje na temat kolejnego etapu, który ma doprowadzić do powrotu pozostałych zakładników i wycofania sił izraelskich z Gazy, rozpoczną się nawet 16 dni po podpisaniu porozumienia. Być może presja na Izrael i Hamas co ich popchnęło tak daleko, wytrzyma; być może dynamika pierwszego okresu, kiedy izraelskie rodziny ponownie łączą się z bliskimi, a Palestyńczykom pozwolono na powrót do północnej Gazy, będzie zbyt duża, aby ją powstrzymać. Ale „być może” to wszystko, co mamy.

Nawet jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, radość nie będzie nierozcieńczona. Palestyńczycy udający się na północ będą wracać tylko do pozostałości swoich domów. Pozostało piętnaście miesięcy izraelskich bomb Gaza spłaszczonaogromne połacie terytorium zamieniły się w gruzy. Organizacje pomocowe ostrzegają, że może wybuchnąć „wojna o schronienie”, ponieważ powracający uchodźcy konkurują ze sobą o miejsce do życia. Wszystko to w sytuacji, gdy zniszczeniu uległa znaczna część infrastruktury wodociągowej, sanitarnej i zdrowotnej – także w środku zimy.

Jeśli chodzi o zakładników, nie należy liczyć na powtórkę poprzedniego i jedynego uwolnienia, które nastąpiło pod koniec 2023 r. Ci, którzy mają teraz zostać uwolnieni, byli przetrzymywani dziewięć razy dłużej; uważa się, że niektórzy nie widzieli światła dziennego od roku. Wielu będzie chorych i można się tylko domyślać ich stanu psychicznego. Niektórzy umrą, a ich rodziny dowiedzą się dopiero w ciągu najbliższych kilku dni, czy otrzymają ciało, a nie syna czy córkę, męża czy żonę.

Jednak dla mnie główną przeszkodą na drodze do radości jest złość. Ponieważ nie było potrzeby, aby ta transakcja trwała tak długo. Można było to zrobić znacznie wcześniej.

Hamas mógł w dowolnym momencie bezwarunkowo uwolnić wszystkich zakładników. To sprawiłoby, że dalsze prowadzenie wojny przez Izrael byłoby nie do utrzymania w oczach wielu jego sojuszników i dużej części własnego społeczeństwa. Ale nawet bez tego posunięcia porozumienie było możliwe przez co najmniej osiem miesięcy, jeśli nie dłużej.

Bo już w maju Joe Biden przedstawił plan, który nawet pod względem szczegółów wyglądał niesamowicie podobnie do tego uzgodnionego właśnie teraz. Nic dziwnego – powiedział ustępujący prezydentjak ogłosił najnowszy przełom: „To jest porozumienie o zawieszeniu broni, które wprowadziłem zeszłej wiosny”. Określano wówczas premiera Izraela Benjamina Netanjahu nie tylko jako zwolennika propozycji, ale także jako autora jej kluczowych elementów.

Palestyńczycy walczą o jedzenie w jadłodajni w Khan Younis, oczekując na zawieszenie broni – wideo

A jednak w ciągu kilku tygodni Netanjahu wyrzekł się własnego planu, wymyślając nowy, rzekomo święty, czerwone linie którego w żaden sposób nie można było przekroczyć. Zrobił to, ponieważ jego skrajnie prawicowi partnerzy w koalicji, ultranacjonaliści Itamar Ben-Gvir i Bezalel Smotrich, zagrozili opuszczeniem koalicji i obaleniem rządu, jeśli podpisze takie porozumienie.

To nie jest spekulacja. W tym tygodniu Ben-Gvir przechwalał się że użył swojej władzy politycznej, „aby za każdym razem uniemożliwiać zawarcie tego porozumienia”. Dla fanatyków skrajnej prawicy powodem do dumy, a nie wstydu jest to, że kontynuowali tę wojnę, realizując swoje marzenie o ponownym założeniu żydowskich osiedli w Strefie Gazy.

Netanjahu ugiął się pod ich żądaniami, ponieważ potrzebował ich głosów, aby pozostać na stanowisku premiera, co stanowi jego jedyną gwarancję uniknięcia więzienia w obliczu toczącego się procesu pod zarzutem licznych zarzutów o korupcję. Teraz przeciwstawił się zelotom – i zatarł wszystkie rzekome czerwone linie – tylko dlatego, że stanął w obliczu zagrożenia, którego obawiał się jeszcze bardziej, a mianowicie wściekłości Donalda Trumpa, który ostrzegł, że rozpętać „piekło” jeśli porozumienie nie zostanie zawarte przed złożeniem przez niego przysięgi w poniedziałek.

Pomyśl tylko, co to wszystko oznacza. Liczba ofiar śmiertelnych w Palestynie w maju wyniosła około 36 000, a obecnie jest bliższa 47 000. (Izrael kwestionuje tę liczbę, podczas gdy nowe badanie Lancetu sugeruje, że może być jeszcze znacznie wyższa). Innymi słowy, nie żyje 11 000 osób, które by żyły, gdyby porozumienie, które w zasadzie było omawiane osiem miesięcy temu, zostało uzgodnione wtedy, a nie teraz.

Ani Hamas, ani Netanjahu nie przejmowali się tymi ludźmi. To nikogo nie zdziwi. Ale Izraelczyków powinni zastanawiać się nad przywódcą, który bez końca mówi o swoim rzekomym patriotyzmie, a mimo to był szczęśliwy, że mógł poświęcić życie ponad 122 izraelskich żołnierzy zabitych od końca maja, nie mówiąc już o ośmiu zakładnikach, o których wiadomo, że zostali zabici w tym okresie, dwa najwyraźniej od izraelskich bomb I sześciu zamordowanych przez Hamas. Wszystkich tych zgonów można było uniknąć, gdyby Netanjahu podpisał umowę, którą sam kiedyś zatwierdził. Postanowił jednak postawić na pierwszym miejscu własne przetrwanie polityczne.

Łatwo zapomnieć doskonale złą burzę, która nawiedziła te dwa narody 15 miesięcy temu, kiedy zbiegły się dwa fronty. Jednym z nich był Hamas, dowodzony w Gazie przez Yahyę Sinwara, zimnokrwistego fanatyka, który nie zawahał się przeprowadzić ataku na izraelskich cywilów tak sadystycznego w swej przemocy, że musiał on sprowadzić katastrofę na głowy jego własnego narodu. Drugi to izraelski rząd zniewolony ideologicznymi potomkami faszysty, Rabin Meir Kahanemężczyzn, których lekceważenie życia Palestyńczyków łączy się z ich gotowością do odrzucenia każdego żydowskiego życia, które stoi na drodze ich marzeń. Palestyńczyków i Izraelczyków łączy jedno: są narodami przeklętymi przez przywódców, którzy przynoszą im tylko nieszczęście.

Zatem tak, wiem, że uronię łzy, gdy zobaczę ojca- zakładnika ponownie spotykającego się z córką lub usłyszę o rodzinie palestyńskiej, która wreszcie będzie mogła przespać noc bez obawy, że bomba spadnie z nieba. Będzie to mieszanka ulgi, żalu, smutku i złości z powodu bezsensowności tego wszystkiego. Ale radość? To odległe życzenie.

Source link