Za możliwe miejsce pochówku proroka Seta, mniej znanego trzeciego syna Adama i Ewy, uważa się libańskie miasto Al-Nabi Chit we wschodniej dolinie Bekaa. Uważa się, że szczątki proroka pochowano w eleganckim meczecie z łukami z piaskowca. W innym miejscu miasta znajduje się inne, bardziej wyszukane mauzoleum zwieńczone kopułą, w którym znajdują się szczątki urodzonego tutaj Sayyeda Abbasa al-Musawiego, jednego z założycieli Hezbollahu. Kanaryjskożółte flagi Hezbollahu zdobią dach meczetu, zwieńczając fasadę wyłożoną jaskrawoniebieskimi kafelkami, które podczas niedawnej wizyty mieniły się w chłodnym listopadowym słońcu.
Musawi był drugim sekretarzem generalnym partii aż do zamordowania go przez Izrael w 1992 r. Zastąpił go Sayyed Hassan Nasrallah, najdłużej urzędujący przywódca Hezbollahu, który kierował organizacją przez trzydzieści dwa lata, aż do śmierć we wrześniu podczas okrutnego izraelskiego bombardowania Bejrutu. Inny z pierwszych członków partii, starszy dowódca Fuad Shukr, który zginął w lipcu w izraelskim nalocie, również pochodził z Al-Nabi Chit.
Miasto jest bastionem poparcia dla Hezbollahu i dumnym źródłem jego bojowników, których tożsamość zwykle ujawniana jest publicznie dopiero po śmierci. Żółte sztandary rozciągają się wzdłuż wąskich uliczek, falując w powietrzu jak fale, jedna po drugiej, a każdy z nich nosi imię i wizerunek lokalnego poległego bojownika.
Hezbollah narodził się na początku lat osiemdziesiątych na płaskich, spalonych słońcem równinach tej doliny, w odpowiedzi na inwazję Izraela i okupację terytorium Libanu. W Al-Nabi Chit spotkałem Wehbi al-Musawiego, lokalnego mukhtara, spokrewnionego z Sayyedem Abbasem al-Musawiem. Siedzieliśmy w jego kuchni, gdy robił kawę i wspominał początki grupy. „Spotkaliby się tutaj” – powiedział siedemdziesięcioczteroletni Musawi, wskazując sąsiedni pokój. „I to wystartowało. Chwała Bogu.” Uczestnikami tych spotkań byli między innymi Sayyed Musawi i Nasrallah, gdy „był on jeszcze początkującym młodym mężczyzną”.
Nasrallah przekształcił Hezbollah z małej grupy uzbrojonych ludzi w potężną, wielostronną organizację składającą się z parlamentarzystów, ministrów rządu, sieci usług socjalnych i najpotężniejszego podmiotu niepaństwowego na Bliskim Wschodzie, liczącego podobno sto tysięcy ludzi i arsenał sto pięćdziesiąt tysięcy rakiet. Ale tej rundzie konfliktuktóra rozpoczęła się 8 października 2023 r., dzień po Hamasie niespodzianka atak W Izraelzadał Hezbollahowi straty, które sam Nasrallah określił jako „bolesne” i „bezprecedensowe”. W połowie września 2024 r. materiały wybuchowe podłożone w urządzeniach komunikacyjnych używane przez kadrę wojskową i cywilną partii zabiły dziesiątki i tysiące raniły. Kampania zabójstw wyeliminowała wielu czołowych dowódców wojskowych i innych urzędników, czego kulminacją była śmierć Nasrallaha.
To, co ludzie w Libanie nazywają wspólnotą ruchu oporu – bazą zwolenników Hezbollahu – również znajduje się pod ogromną presją. To na nim ciąży największy ciężar Atak Izraelaktóry obejmował bombardowanie budynków mieszkalnych oraz niszczenie całych miast i wsi na południu. (Izrael twierdzi, że jego celem jest infrastruktura wojskowa Hezbollahu zlokalizowana na obszarach cywilnych). Do chwili obecnej zginęło ponad trzydziestu pięciuset Libańczyków, a około piętnaście tysięcy zostało rannych. Ponad 1,2 miliona ludzi, czyli około jedna piąta populacji Libanu, opuściło swoje domy. Uciekli z południowej części kraju, doliny Bekaa, północno-wschodniego miasta Baalbek i południowych przedmieść Bejrutu – wszystkich obszarów zamieszkałych przez znaczące społeczności szyickie, z których Hezbollah czerpie większość, choć nie całość, swojego wsparcia. (W wielowyznaniowym społeczeństwie Libanu powiązania polityczne nie są ograniczone ani definiowane przez tożsamość sekciarską, a niewiele obszarów jest zamieszkanych wyłącznie przez wyznawców jednej sekty lub partii).
W Al-Nabi Chit, w przeciwieństwie do wielu pobliskich miejsc, które stały się miastami duchami, ulice tętnią życiem mężczyzn, kobiet i dzieci. Mimo to mukhtar Musawi oszacował, że z dwudziestu dwóch tysięcy mieszkańców miasta wyjechało aż pięć tysięcy z powodu wzmożonych nalotów w ostatnich miesiącach; wśród ewakuowanych znalazła się jego żona i dorosły syn z trójką małych dzieci. W całym mieście są domy z naleśnikami. „Atakują cywilów, całe rodziny, w ich domach” – powiedział Musawi. „Nie mamy tu wojowników i gdziekolwiek oni są, niech Bóg ich chroni i zaślepia na nich ich wrogów”. Dodał, że do chwili obecnej około dwudziestu pięciu bojowników z Al-Nabi Chit zginęło na liniach frontu w innych częściach kraju. Izraelczycy, kontynuował, „próbują wywierać presję na nas, społeczność ruchu oporu, abyśmy zmienili nasze poglądy. Wręcz przeciwnie, nie zrobimy tego. Zwycięstwo wymaga cierpliwości i poświęcenia, a my musimy zapłacić cenę zwycięstwa.
Niedaleko, na ostatnim piętrze dwupiętrowego budynku w ślepej uliczce, spotkałem kobietę znaną jako Em Ali, czyli matka Alego, która zapłaciła tę cenę podczas poprzedniej wojny z Izraelem. Jej dwudziestoczteroletni syn Mohammad zginął w 2006 roku podczas walk w przygranicznym mieście Bint Jbeil na południowej granicy, oddalonym o ponad osiemdziesiąt mil. W noc poprzedzającą moją wizytę izraelski atak zrównał z ziemią niedaleko położony dom. Dom wciąż się tlił, ale Em Ali wyśmiała pomysł wyjazdu. Ubrana w czarną abaję i chustę na głowie pasującą do okularów w czarnych oprawkach, siedziała wyprostowana w salonie, który stał się świątynią jej syna; ściany zdobiło pół tuzina plakatów i obrazów przedstawiających młodego mężczyznę.
Em Ali umieścił straty poniesione przez zwolenników Hezbollahu w głęboko religijnej tradycji szyickiej zakorzenionej w męczeństwie szanowanych imamów sekty, Alego i Husajna. „Mamy historię we krwi – oto kim jesteśmy” – powiedziała. „Nasi młodzi bojownicy ruchu oporu są dla nas ważni i walczą o tę ziemię, o te kamienie. Nie opuścimy ani naszej ziemi, ani naszych domów, ani naszych młodych mężczyzn. Jeśli nie będziemy silni, nasi synowie nie będą.”
Zapytałam ją o moment, w którym syn wrócił do domu, w całunie, i o cenę takiego poświęcenia. „Nie krzyczałam ani nie wrzeszczałam” – powiedziała. „Powiedziałem mu: «Wybrałeś taki los i ja to popieram». „Ale nie myślcie, że nasze dzieci nie są nam drogie. Chciałabym mieć mojego syna blisko siebie, widzieć go żonatego i mającego dzieci, ale życie zmusiło nas do ofiarowania naszych dzieci, a one poszły dobrowolnie, a nie dlatego, że zostały zmuszone. Większość matek, zabierz to ode mnie – pakowałam torbę mojemu synowi, gdy wyruszał na front. Jesteśmy niewzruszeni. Jesteśmy górami.”
30 października Szejk Naima Qassemanowy sekretarz generalny Hezbollahu, wygłosił przemówienie inauguracyjne, w którym wyraził uznanie dla „poważnych ofiar” poniesionych przez zwolenników jego partii. „Wiemy, że płacicie wysoką cenę. . . ale ta bitwa wymaga takiego poświęcenia” – powiedział. „Opór nie może zwyciężyć bez waszych poświęceń. . . . Wszyscy musimy zachować cierpliwość”.
Niektórzy stracili cierpliwość — wraz ze swoimi domami i bliskimi. Niedawno spotkałem mężczyznę o imieniu Hamza, który miał sześćdziesiąt cztery lata i mieszkał w furgonetce, którą zaparkował na opuszczonym skrawku nadmorskiej krainy w Bejrucie, pełnej setek wysiedleńców. Opisał wojnę jako wojnę z wyboru, a nie konieczność. „Co mamy wspólnego Gaza? Czy mamy domy w Gazie? Mówię, jak jest i często kłócę się z ludźmi na ten temat” – powiedział mi. Powiedział, że wspiera Hezbollah, ale nie jest członkiem i nie należy do żadnej partii politycznej. Jego zdjęcie profilowe na WhatsApp składało się z serii zdjęć kilkunastu martwych bojowników Hezbollahu z jego rodzinnego miasta, zaczynając od zdjęcia jego siostrzeńca.
Pod koniec września Hamza niechętnie uciekł ze swojej wioski, kilka mil od granicy z Izraelem. „Nikogo tam jeszcze nie było” – powiedział mi. „Byłem sam. Gdyby dom się na mnie zawalił, nikt by mi nie pomógł”. Miał mieszkanie na południowych przedmieściach Bejrutu, w którym od czasu do czasu nocował, pomimo panującego tam niebezpieczeństwa. Pewnej nocy na początku listopada przed świtem Izrael wydał rozkaz ewakuacji obiektu z niewielkim wyprzedzeniem. Hamza przebywał tam tego wieczoru i uciekł z niczym na kilka minut przed zrównaniem z ziemią budynku. W panice zostawił słoik domowego dżemu figowego, zrobionego z owoców zebranych w jego wiejskim ogrodzie i miodu wciąż na plastrze, oba odłożył na bok, aby następnego ranka zabrać ze sobą do swojej furgonetki. „Dlaczego nasz budynek?” zapytał. W piwnicy znajdował się magazyn supermarketu – dodał – „z żywnością, ale nie z bronią”. Próbował znaleźć w telefonie zdjęcia mieszkania, żeby mi je pokazać, ale nie mógł; powiedział mi, że był dumny z tego, jak gustownie urządziła go jego żona.
Podobnie jak wielu wysiedleńców, Hamza chciał wrócić do swojej wioski, nawet jeśli oznaczało to rozbicie namiotu na gruzach tego, co pozostało. Był przekonany, że bojownicy Hezbollahu uniemożliwią Izraelowi okupację południowego Libanu – cel podniesiony przez kilku izraelskich ministrów – ale ubolewał nad ceną, jaką zapłaciło jego miasto i inne osoby, a także decyzją Hezbollahu o wystrzeleniu rakiet na Izrael, czego dokonał on od ponad mniej nieprzerwanie od października 2023 r., w ramach solidarności z Hamasem. „Dlaczego? Dlaczego zaatakowaliśmy ich, zanim oni zaatakowali nas?” powiedział. „Gdyby najechali, skonfrontowalibyśmy ich ze wszystkim, co mieliśmy, nawet gdybym miał tylko kij. Ale po co ich prowokować?” Kontynuował: „Palestyńczycy są sunnitami”. (Oni także są chrześcijanami.) „Dlaczego sunnici świata arabskiego nie powstali, aby ich bronić? Dlaczego tylko my?”