Pod koniec lipca Lucie Castets planowała wybrać się z grupą przyjaciół do Włoch. Co roku wynajmowali dom i przestrzegali tego samego rytuału: basen, spritzery, oglądanie „Gladiatora”. Przez ostatni rok Castets pracował jako dyrektor finansowy miasta Paryża. 22 lipca, krótko po południu, znajdowała się w garażu dla rowerów w swoim biurowcu w Trzynastej Dzielnicy, kiedy zaczął wibrować jej telefon. Rozmówcą był Olivier Faure, szef Francuskiej Partii Socjalistycznej. Tuż przed odebraniem Castets wysłała SMS-a do żony, po czym odebrała telefon.
„Czego on chce?” odpisała jej żona.
„Nie wiem” – odpowiedział Castets.
– Może poprosi cię, żebyś został premierem czy coś.
„Haha.”
Gdy Castets się rozłączył, rozmowa tekstowa była kontynuowana.
„Właściwie to prawda” – napisała.
– Żadnego gówna? odpowiedziała jej żona.
Wkrótce Castets wkroczyła na scenę polityczną, nazywając ją, jak to określiła prasa francuska, „warholowskim latem”, ciesząc się natychmiastowym rozgłosem. Na razie jednak praktycznie nikt nie wiedział, kim ona jest. Po rozmowie telefonicznej Faure podał nazwisko Castetsa innym szefom partii z lewicowego sojuszu znanego jako Nouveau Front Populaire lub NFP „Who?” odpowiedział jeden z nich. Ale Castets był atrakcyjną kandydatką: trzydziestosiedmioletnią kobietą ze społeczeństwa obywatelskiego, o świeżej twarzy i szczerości, choć niepozbawionej odrobiny dumy; cieszący się nienaganną wiarygodnością i bezsprzecznie lewicowy, ale na tyle niejasny, że nie ma w nim ani kartoteki, która wzbudziłaby niezadowolenie, ani poważnych wrogów politycznych.
Podczas gdy szefowie partii naradzali się, Castets kontynuowała swój dzień. Wsiadła na rower i przejechała się po okolicy, aż dotarła do restauracji, w której miała spotkać się ze znajomym. We Francji było już dzikie lato. Za trzy dni miały się rozpocząć Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, nakładając żywe zmagania sił i sprytu na chrząkającą, impasową walkę o władzę polityczną, która od tygodni nękała kraj. Castets nie znała zbyt dobrze osoby, z którą jadła lunch, więc nie wspomniała nic o telefonie Faure’a. „Myślę, że miałam miskę do poke” – powiedziała mi. W ten weekend samolot do Włoch wystartował bez niej.
4 grudnia członkowie Assemblée Nationale, izby niższej francuskiego parlamentu, przegłosowali wotum nieufności wobec premiera Michela Barniera, obalając trzeci rząd w tym roku zaledwie dwanaście tygodni po jego utworzeniu. „To wyjątkowy moment, ponieważ wotum nieufności towarzyszą ogromne pytania o to, co będzie dalej” – powiedział mi Christophe Bellon, historyk parlamentarny na Katolickim Uniwersytecie w Lille. Choć obecna polityka Francji jest chaotyczna, łatwo jest prześledzić ewolucję zamieszania i wskazać, kiedy sytuacja polityczna zmieniła się z niepewnej, choć uporządkowanej, w surrealistyczną i całkowicie nieprzewidywalną.
W czerwcu, nieco ponad miesiąc przed otrzymaniem przez Castets nieoczekiwanego wezwania, Francuzi udali się do urn, aby wybrać przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Perspektywy nie były szczególnie dobre dla grupy zakotwiczonej przez partię prezydenta Emmanuela Macrona. Macron roztrwonił duży mandat od czasu objęcia urzędu w 2017 r. jako łamiący paradygmat centrysta, który miał rządzić nie z lewej ani z prawej strony, ale – jak lubił mawiać – z lewej i prawej „jednocześnie”. Obietnicą makronizmu był progresywizm społeczny i liberalizm gospodarczy. Praktyką makronizmu było wytrwałe dążenie do reform gospodarczych kosztem szeroko zakrojonych programów społecznych, które zawsze miały się urzeczywistnić.
Macron zmniejszył bezrobocie z ponad dziesięciu procent do około siedmiu procent, uczynił Francję znacznie atrakcyjniejszym miejscem dla inwestycji zagranicznych i usprawnił skomplikowany system emerytalny. Jednak jego względne zaniedbanie takich dziedzin jak opieka zdrowotna i mieszkalnictwo, w połączeniu z faktem, że wprowadził politykę podatkową faworyzującą bogatych i podniósł wiek emerytalny z sześćdziesięciu dwóch do sześćdziesięciu czterech lat, osłabiło poparcie lewicy- wspierająca część swojej koalicji. W oczach wielu wyborców był centrowym prezydentem, skręcającym coraz bardziej na prawo, zaostrzającym swoje stanowisko w sprawie imigracji i islamu w miarę jak skrajnie prawicowa partia Rassemblement National (RN) zyskiwała na popularności w sondażach. Wielu Francuzów, niezależnie od polityki, nienawidziło Macrona osobiście, powołując się na jego arogancję, czego przykładem są komentarze takie jak ten, który wygłosił do bezrobotnego ogrodnika: „Mogłbym znaleźć ci pracę, przechodząc przez ulicę”. W dobre dni jego poparcie wynosiło około trzydziestu procent, czyli znacznie mniej niż Joe Bidena.
Partia, która obecnie nazywa się RN, została założona w 1972 r., po wojnie algierskiej, przez apologetę tortur i negacjonistę Holokaustu Jeana-Marie Le Pena. „Jutro imigranci zostaną z tobą, będą jeść twoją zupę i spać z twoją żoną, córką lub synem” – ostrzegł kiedyś. Partia jest w zasadzie firmą rodzinną, na której czele stoi obecnie jego bardziej elastyczna politycznie córka Marine Le Pen. Nigdy nie wyłoniła prezydenta ani premiera, ale jest coraz bliżej. Od 2022 r. RN jest największą partią opozycyjną w Zgromadzeniu.
W kraju RN opowiada się za formą nacjonalistycznego populizmu – więcej deportacji, niższe podatki na gaz. W ostatnich latach Le Pen próbowała oczyścić reputację partii, jednak niektórzy jej członkowie nadal propagują nostalgię kolonialną i teorie rasistowskie, takie jak „wielka wymiana”. Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, RN, historycznie wiarygodnego przyjaciela Władimira Putina, można śmiało nazwać bardziej eurofobicznym niż eurosceptycznym. Po latach lobbowania na rzecz wyjścia ze strefy euro partia zmieniła swoje stanowisko, ale w dalszym ciągu krytykuje, według swojego programu, „przebudzone ekscesy narzucone przez Brukselę”.
Le Pen jest czasami porównywana do Donalda Trumpa, ale analogia nie jest do końca trafna. Z pewnością ich ruchy podzielają antyimigrancki, selektywnie izolacjonistyczny rodzaj nacjonalizmu…”Nasi przed innymi” („Nasi przed innymi”) to wersja „America First” przygotowana przez RN. Obaj mają powiązania z siłaczami i lubią cła i paliwa kopalne. Ale jeśli chodzi o politykę, Trump jest bardziej plutokratyczny niż populistyczny. I podczas gdy Republikanie idealizują miniony świat, RN pragnie prezentować się jako firma wybiegająca w przyszłość. Trump to miękki człowiek, który ma obsesję na punkcie sprawiania wrażenia twardego; Le Pen to twarda kobieta, która zawsze stara się okazywać delikatność.
„Dzięki Le Pen we Francji masz silny element ciągłości z historycznym faszyzmem, którego nie ma w przypadku Trumpa w USA” – powiedział Jean-François Drolet, profesor polityki i stosunków międzynarodowych na Queen Mary University of London. Ja. Dodał jednak, że „te skrajnie prawicowe ruchy w coraz większym stopniu podzielają poczucie globalnych wzajemnych powiązań. Wszyscy rozumieją, że aby realizować swoje programy krajowe, muszą zniszczyć liberalną agendę międzynarodową, jaką znamy”.
Wybory do Parlamentu Europejskiego mają charakter paradoksalny, ponieważ partie, które odnoszą w nich nieproporcjonalny sukces, często kwestionują wartość całego projektu europejskiego. Historycznie rzecz biorąc, partia Le Pen radziła sobie w tych wyścigach lepiej niż we francuskich wyborach prezydenckich lub do organów legislacyjnych. Tegoroczne głosowanie było pierwszym od czasu wprowadzenia brexitu, kiedy na Ukrainie i w Gazie szalały wojny, a przewidywano, że RN wyprzedzi grupę Macrona. Kiedy jednak 9 czerwca ogłoszono wyniki, były one nieoczekiwanie wypaczone: 31,5% dla RN i zaledwie 14,6% dla grupy Macrona. Stanowiło to największe zwycięstwo RN w historii w ogólnokrajowym wyścigu i najlepszy wynik jakiejkolwiek francuskiej partii w wyborach europejskich od 1984 roku.
Oswobodzenie nazwał wyniki „trzęsieniem ziemi”. Odpowiedzią Macrona było dalsze wstrząsanie sytuacją. Tuż przed ósmą wieczorem jego biuro ogłosiło, że wygłosi przemówienie do narodu. Miliony ekranów rozświetliły spekulacje, gdy zarówno klasa polityczna, jak i zwykli obywatele próbowali dowiedzieć się, co może planować Prezydent. W sterowni BFMTV, jednego z wiodących kanałów informacyjnych w kraju, korespondenci poczuli się zagubieni. „Żartowaliśmy, że może zamierza przeprowadzić referendum w sprawie zakazu używania telefonów komórkowych w szkołach” – powiedział mi Philippe Corbé, ówczesny dyrektor redakcyjny kanału. Roland Lescure, minister przemysłu i energii Macrona, brał udział w audycji radiowej omawiającej wyniki wyborów, gdy podczas przerwy na reklamę dziennikarz zapytał go o plotkę, że Macron planuje rozpisać przedterminowe wybory. „Nie ma mowy” – odpowiedział Lescure.
O dziewiątej kamery skierowały się na Pałac Elizejski, którego flaga na dachu powiewała melancholijnie pod różowo-czarnym niebem. Ponad piętnaście milionów widzów – sześćdziesiąt pięć procent francuskiej publiczności – oglądało, jak Macron pojawia się na ekranie, siedząc na balkonie, a za nim platany w ogrodach pałacowych, filtrując ostatnie światło dnia. Po lakonicznym potępieniu skrajnej prawicy Macron przeszedł do rzeczy: rozwiązał Assemblée Nationale i rozpisał nowe wybory do organów legislacyjnych, a pierwsza tura głosowania miała nastąpić już za trzy tygodnie. „Na koniec nie mogę zachowywać się tak, jakby nic się nie stało” – powiedział. Twierdził, że jego plan zapewni „niezbędne wyjaśnienie”. Nieważne, że ludzie właśnie przemówili, raczej bez wątpienia. Macron, odważnie prowadzący od tyłu, zmusiłby ich do zastanowienia się, czy naprawdę mają na myśli to, co mówią. „Być Francuzem” – przypomniał im – oznacza „decydować się na pisanie historii, zamiast się jej poddawać”. I wraz z tym zniknął.