Lista postaci w historii Ameryki, z którymi porównuje się Donalda J. Trumpa od czasu, gdy dziesięć lat temu ogłosił swoją kandydaturę na prezydenta, jest dłuższa niż jego charakterystyczny krawat, czerwony jak rana. Jest wyższy niż Trump Tower i lśni jak ostrze. Ma wyższe obroty niż jego oblężony pierwszy gabinet. Zawiera jeszcze więcej zbirów, ropuch i pawi niż jego obecna administracja. A mimo to w gazetach codziennych i wieczornych podcastach wciąż pojawiają się porównania, online, online, online. Czy Trump jest większym kłamcą niż Joseph McCarthy? czy jest bardziej elegancki niż Huey Long? Czy jest tak samo podły jak ojciec Charles Coughlin, czy bardziej złowrogi niż George Wallace? Czy jest takim samym oszustem jak P. T. Barnum, a nawet większym izolacjonistą niż Charles Lindbergh? Jest bardziej przebiegły niż Richard (Tricky Dick) Nixon, ale w jakim stopniu?
Trump też gra w tę grę. On to uwielbia, a dlaczego nie? To mu tylko pomaga, nadmuchuje, powiększa i wzmacnia, a bębnienie jest ogłuszające, nieustanne, Trump, Trump, Trump. Jest Andrew Jacksonem (a może bardziej przypomina Andrew Johnsona?); jest Ronaldem Reaganem. Uważa, że tylko Abrahama Lincolna potraktowano tak samo niesprawiedliwie jak on – lub nie: „Uważam, że jestem traktowany gorzej”. Czy porównamy go do letniego dnia?
Wszystko, co wydarzyło się w atmosferze wrzasku, chaosu i morderczej przemocy w amerykańskiej polityce w ciągu ostatniej dekady, sprawiło, że komentatorzy zaczęli szukać poprzedników. To obejmuje mnie. Czy to coś bezprecedensowego? To pytanie dziennikarze zadają historykom już od dziesięciu lat. Przychodzi SMS-em i pocztą głosową. Przychodzi pocztą i e-mailem. Puka do drzwi i niemal puka w szybę, puka, puka, puka. Zadano mi to pytanie w parku dla psów, w aptece, na polu siana, przez listonosza, podczas śnieżycy, podczas robienia na drutach w mojej kuchni i w każdym przeklętym pokoju Zoom. A historycy – a w każdym razie większość z nas – odpowiada potulnie, ponuro, sumiennie, wyciągając z archiwów sporne wybory z 1876 r., strzelaninę w Kent State w 1970 r., ruch na rzecz praw rodziców z lat dwudziestych XX wieku, oskarżenie sędziego Sądu Najwyższego Samuela Chase’a. W porównaniu do XTrump jest y. Ale dlaczego? Czy w zbliżającą się piątą rocznicę powstania na Kapitolu Stanów Zjednoczonych nie byłoby najlepiej w tym momencie po prostu przestać? Niewiele w historii ludzkości jest całkowicie bez precedensu, jeśli przyjrzysz się temu wystarczająco długo. I co z tego? Jeśli historia Stanów Zjednoczonych jest mapą, jesteśmy poza siecią, nad urwiskiem, zagubieni na morzu bez kompasu. Czy ktoś może uczciwie utrzymywać, że chłosta Charlesa Sumnera na podłodze Senatu w 1856 r. lub strzały oddane przez czterech portorykańskich nacjonalistów z balkonu Kapitolu w 1954 r. dostarczają znaczących punktów odniesienia do zabójstwa Charliego Kirka lub wydarzeń z 6 stycznia?
Nie chcę sugerować, że nie ma powodu studiować historii, pisać i czytać historii. Są ku temu wszelkie powody, zwłaszcza w burzliwych czasach niż w spokojniejszych. Nauka kodowania okazuje się okropną decyzją; O ileż cenniejsze jest studiowanie przeszłości, tajemnicy niegodziwości, chaosu konfliktów, niechlujnego, porywającego, przesiąkniętego krwią zapisu tęsknoty, jakim jest pokręcony i wspaniały bieg ludzkich wydarzeń. Nie chcę też sugerować, że jest to najgorszy moment w historii Stanów Zjednoczonych. Tak nie jest. Chcę tylko ostrzec, że fałszywa analogia oferuje fałszywe pocieszenie. Analogie kuszą, bo mogą być pomocne, jak latarka w bezksiężycową noc. „Wiele zastosowań analogii” – napisał historyk David Hackett Fischer w książce z 1970 r. zatytułowanej „Błędy historyków” – „równoważy szkodliwość wynikająca z jej nadużywania”. Latarka to nie to samo co światło dzienne. Dzięki latarce widzisz tylko to, na co ją kierujesz, a mimo to, ciesząc się jej ciepłym blaskiem, możesz zapomnieć, że tak naprawdę jesteś w ciemności.
Zajrzyj w ciemność. Na początku tej jesieni Trump ponownie opublikował w Truth Social czterominutowy klip informacyjny wygenerowany przez sztuczną inteligencję. Klip rzekomo stanowił fragment programu Lary Trump w Fox News, w którym relacjonowano ogłoszenie przez Trumpa wprowadzenia na rynek „łóżek medycznych… zaprojektowanych w celu przywrócenia każdemu obywatelowi pełni zdrowia i sił” w specjalnych szpitalach, które mają zostać wkrótce otwarte w całym kraju. W science fiction regularnie pojawiają się łóżka medyczne, które mogą wyleczyć wszystkie dolegliwości i odwrócić proces starzenia. (Przypomnijmy „biołóżka” w ambulatorium „Star Trek”). Zaczęto je pojawiać w internetowych teoriach spiskowych na początku lat dwudziestych; QAnonimowie twierdzą, że łóżka medyczne istnieją i istnieją od lat, że korzystają z nich bogaci i potężni (i że sam JFK jest na jednym, wciąż żyje) i że wkrótce Trump wyzwoli je do użytku przez resztę z nas, tak jakby Trump był Jezusem otwierającym bramy Niebios i zapewniającym życie wieczne.
Wyjmij latarkę i zadaj nieuniknione pytanie: Czy istnieje precedens, aby Prezydent Stanów Zjednoczonych zrobił coś takiego? Czy historia Ameryki jest jakimś przewodnikiem pozwalającym zrozumieć, dlaczego Trump lub ktoś z jego personelu zamieścił (a wkrótce potem usunął) fałszywy film o nieistniejącym doniesieniu prasowym dotyczącym fikcyjnego cudownego lekarstwa, epizodu, którego znaczenie polityczne wydaje mi się asymptotycznie zbliżające się do zera?
















