TOdniósł nadrzędne, a czasem mrocznie komiczne wrażenie, oglądając wymianę zdań JD Vance’a z Timem Walzem w debata wiceprezydenta we wtorek wieczorem najważniejszym zadaniem Vance’a było pokazanie Ameryce, jak ekstrawagancko nie jest dziwny. Nie ma tu nic do zobaczenia! Po prostu facet o spokojnym wyrazie twarzy, miłych manierach, szlachetnej chęci znalezienia „zdrowego rozsądku, dwustronnych rozwiązań” i uroczego quiffa. Jego wyraz twarzy był tak zrelaksowany i uprzejmy, że w niektórych momentach debaty mógł kręcić laską i przemykać się za róg niczym Najlepszy kot.
I choć samo wydarzenie raczej nie poruszy igłą wyborczą, występ tzw dwóch kandydatów na wiceprezydenta była użyteczną miarą tego, gdzie według każdej kampanii leżą jej słabe strony. Od obu zawodników wymagano szczerości, co było trudnym wyzwaniem w tak wyćwiczonych i pełnych napięcia warunkach, ale tylko Vance miał za zadanie wykazać się normalnością – i do pewnego stopnia mu się to udało. Tymczasem Walz musiał się starać, aby wesprzeć swój urok czymś bardziej stalowym i celowym niż zdolność do powiązania. Podczas gdy kandydatem na prezydenta mogą być wyłącznie fanatycy ekstrawagancji i jazzu, rolą wiceprezydenta jest wypowiadanie się na sali na trzeźwo – i przez 90 minut obaj mężczyźni próbowali się przewyższyć.
W rezultacie doszło do satysfakcjonującej, mało dramatycznej wymiany zdań, podczas której każdy z mężczyzn był wobec siebie hojnie uprzejmy. Kiedy Walz wspomniał, że jego syn to zrobił był świadkiem strzelaniny w domu kultury Vance całkowicie oddał ton, z którym zwykle się zmaga – będąc rozpoznawalnym człowiekiem – i natychmiast wyraził współczucie. Tymczasem Walz był pojednawczy w sprawie zapobiegania kolejnej strzelaninie w szkole i przyznał, że jego przeciwnik, przynajmniej w zasadzie, jest ogólnie przeciwny mordowaniu małych dzieci. Jednak dla Walza debata była od początku trudniejszą propozycją, biorąc pod uwagę, jak niskie były oczekiwania wobec jego rywala.
I po pierwsze, Walz rzeczywiście sprawiał wrażenie, jakby wszystko zawalił. Jak sam stwierdził, nie jest urodzonym dyskutantem, jest szczęśliwszym czarującym wyborcą, kupując pączka czy trzymając kota, niż stając twarzą w twarz z kimś na scenie. Dla kontrastu, Vance jest absolutnie mistrzem debaty, jakiego pamiętasz ze studiów, aż do jego martwych, małych oczek rekina i spokojnej, zadowolonej z siebie twarzy. (Wyraz wypoczętej twarzy Walza wahał się od wyrazu „daj mi spokój” z niedowierzaniem po pełne przerażenia „o Boże, wszyscy umrzemy”, a pod koniec debaty kąciki jego ust opadły tak mocno, że wyglądał jak Marlon Brando z „Ojca chrzestnego”).
Biorąc pod uwagę uprzedzenia, jakie wnosimy do partii na tym etapie, dla celów dyskusji starałem się uwzględnić możliwość, że rozsądna mina Vance’a sugeruje rozsądne perspektywy i spojrzeć na pozbawiony energii występ Walza oczami osób sympatyzujących z Trumpem . Może ludowy urok Walza jest zasłoną dymną dla czegoś bardziej najemnego? Może Vance nie jest taki zły, jak do tej pory się wydawało? Ale potem zaczął opowiadać o tym, jak to zrobić ograniczanie aborcji to sposób na „danie kobietom większej liczby opcji”, pomyślałam: „Ty straszny mały głupku” i wróciłam do sedna.
Oto sedno sprawy w przypadku polityków takich jak Vance, których zadaniem jest nadawanie cywilizowanego oblicza Trumpistowskiemu ekstremizmowi. Spokojnym, wyważonym tonem bronił stworzenia warunków, w których kobiety poroniące, pozbawione odpowiedniej opieki zdrowotnej w swojej okolicy, umierają podczas podróży przez granice stanu. Co ciekawe, zasugerował, że strzelaninom w szkołach w USA można przeciwdziałać poprzez wzmocnienie „drzwi” i „okien” szkół. Twierdził, że prawdziwymi ofiarami kryzysu imigracyjnego w USA są agenci straży granicznej, „którzy po prostu chcą mieć władzę, aby móc wykonywać swoją pracę”.
A kiedy Walz zapytał go wprost, czy wierzy, że Trump przegrał wybory w 2020 r., całkowicie uniknął pytania. „Jestem w szoku” – powiedział Walz i spojrzał na to. Jest coś prawdopodobnie dziwniejszego w przedstawianiu fanatycznych, zagrażających życiu stanowisk w uprzejmym tonie kogoś, kto oferuje nam bardzo wiele, a jednak czasami w trakcie debaty nadal widoczna była bardziej powierzchowna dziwność Vance’a. Roześmiałem się głośno, gdy opisał Ushę, swoją żonę, jako „piękną kobietę, która jest niesamowitą matką dla trójki naszych pięknych dzieci, a także bardzo, bardzo błyskotliwą prawniczką korporacyjną”. Konkluzja? Vance jest naprawdę przerażający.
Jest też oczywiście niebezpieczny. Był jeden przelotny moment, kiedy pomyślałem, że Vance upuścił maskę, a było to po 30 minutach, kiedy Walz wspomniał o Springfield w stanie Ohio w odniesieniu do Vance’a kłamstwo na temat haitańskich imigrantów jedzących zwierzęta. Walz, grając w grę „bardziej łaskawy niż ty”, przyznał, że senator Vance jest naprawdę zainteresowany rozwiązaniem problemu imigracji, ale „popierając Donalda Trumpa” tylko pogorszył sytuację. Było to tak bliskie oskarżenia mężczyzny o jawną, egoistyczną, niemal psychopatyczną sprzedajność, na ile pozwalał na to ton wymiany zdań. Przez twarz Vance’a przemknął gniew, zanim powrócił banał w jego zachowaniu.