„Teraz płaczę, bo siedzisz Tam.”

– Przepraszam – mówię, przygotowując się do podskoczenia.

„Nie, proszę zostań!”

To jest nasze pierwsze spotkanie. „Tam” leży u jej stóp, przyciśnięte do boku szpitalnego łóżka, żeby zrobić mi miejsce. Była przesłuchiwana i szturchana przez wszelkiego rodzaju lekarzy. „W chwili, gdy ją zobaczyłem, wiedziałem, że cię potrzebuje” – powiedział mi ostatni z jej specjalistów.

Onkologom takim jak ja nie schlebiają takie stwierdzenia: wezwani na wizytę do pacjenta na koniec przyjęcia mają na celu przekazanie najgorszego rodzaju złych wiadomości. A dokładniej: zebrać fragmenty złych wiadomości w przekonujące wyjaśnienie i potwierdzić to, co wszyscy sugerowali: choroba jest poważna, a rokowania fatalne.

Jest żoną, matką i osobą, którą łatwo można sobie wyobrazić, dostarczając znajomemu dopiero co upieczone ciasteczka lub oferując opiekę nad dzieckiem sąsiada.

Po tygodniach badań w kierunku nawrotu raka jest przygnębiona.

Jeden z chirurgów umieścił ją na liście operacyjnej. Drugi, młodszy chirurg, nie jest przekonany, ale trzyma język za zębami. Trzeci chirurg, który miał przeprowadzić operację, odwołuje ją i rozumiem dlaczego: choć operacja jest technicznie wykonalna, najbardziej przewidywalnym skutkiem byłoby przedłużenie hospitalizacji z ryzykiem marnowania cennego czasu, który pozostał jej z życia.

Ma jasne zrozumienie swojej niemożliwej sytuacji, ale mimo to uzupełnianie luk wydaje się karą. Mówię jej, że chirurg miał rację, oszczędzając jej daremnej operacji.

Dyskutujemy, że chemioterapia byłaby nieprzydatna. Pyta, jak długo, po czym dodaje, że uważa, że ​​czasu jest mało. Dotykam jej ramienia, przełykam i kiwam głową.

A potem płacze. Łzy spływają jej z oczu, spływają po policzkach i zawijają się pod rękaw. Rozglądam się za chusteczkami; – ze łzami w oczach żartuje, że jesteśmy w szpitalu publicznym.

Ale o to chodzi. Nie płacze, bo właśnie podziwiałam jej niezrównaną równowagę. Nawet nie płacze z powodu swoich rokowań i tego, że nie zobaczy dorastających wnuków.

Płacze, mówi, bo dobroć ją roztapia.

Siedział tam jeden chirurg – mówi z grymasem, wskazując na parapet. Ze swojej grzędy mówił szybko i głośno, mówiąc jej, że umiera i najwyraźniej chciała, aby „cały świat” się o tym dowiedział. W trakcie rozmowy odebrał telefon – uznała jego beztroskę za niewybaczalną.

Jej zdaniem młodszy chirurg był profesjonalistą I Uprzejmy. Przysunął krzesło i nawiązał kontakt wzrokowy. Jego szczerość i ciepło były tak pocieszające, że zapamiętała jego imię. Jej oczy się rozjaśniają – podobnie jak moje, bo tak się składa, że ​​opisuje moją przyjaciółkę.

Po raz pierwszy spotkałem go, gdy próbowałem odwieść umierającego pacjenta od operacji, ale nie udało mi się to zbyt daleko. Właśnie wtedy przyszedł i poczekawszy, aż skończę, delikatnie wziął mężczyznę za rękę i powiedział: „Gdybyś był moim ojcem, nie chciałbym, żebyś miał operację”. Jego łagodny ton rozstrzygnął sprawę i pamiętam, że pomyślałem, że jeśli kiedykolwiek istniał przykład uzdrawiającego dotyku, to właśnie on.

Moja pacjentka znowu płacze i mówi mi, że teraz płacze na wspomnienie jednego zdarzenia, które określi jej pobyt.

Któregoś ranka przy jej łóżku stanęła grupa lekarzy. Kiedy szef zasypywał ją nieustannymi złymi wieściami, wszyscy stali bez słowa, a ona czuła się duszona ze strachu. Potem, z tyłu tłumu, zauważyła płaczącego młodego mężczyznę – „i nagle poczułem się lepiej”.

Wrócił, aby przedstawić się jako stażysta i powiedzieć, jak bardzo złe wieści na niego wpłynęły. Usiadł i rozmawiał z nią o jej zdrowiu, dzieciach i zawiedzionych nadziejach. Oto osoba najmniej sprawcza, która zajmowała najwięcej czasu – dla niej wyróżniał się jako najlepszy lekarz na świecie. (Później znajdę stażystę i powiem mu.)

Jestem głęboko poruszony, ale część mnie wciąż nie może pozbyć się myśli, że chirurg, który odwołał operację, zasługuje na uznanie. Oferuję, że podjął właściwą decyzję medyczną, ale mógł odczuwać niepokój podczas trudnej rozmowy, ale moje wyjaśnienie nie jest trafne. Nie wtajemniczona w decyzje podejmowane za kulisami, widziała jedynie, jak była traktowana.

Jej relacja podkreśla ważną postawę pacjentów, często pomijaną przez lekarzy. Lubimy myśleć, że pacjenci oceniają nas na podstawie naszej wiedzy medycznej, ale w rzeczywistości zwracają uwagę na słowa, które wypowiadamy, okazaną przez nas empatię i okazaną życzliwość. Jest to lekcja o tyle dostępna, że ​​trudno ją przyswoić.

Ilustruje ciągłą rozbieżność między sposobem, w jaki lekarze i pacjenci postrzegają to, co naprawdę ważne w medycynie. Lekarze są nauczeni myśleć za dużo i czuć za mało. Nasi pacjenci wiedzą, że myślimy wystarczająco dużo, ale chcą, żebyśmy czuli więcej. Ponieważ technologia, maszyny i biurokracja nas przytłaczają, istota dobrej medycyny pozostaje tajemnicą poliszynela.

Kilka dni po naszym spotkaniu nieskończone wątki są już zawiązane i pacjent przygotowuje się do ostatniego wyjścia do domu. Zapewnia mnie, że odchodzi z lekkim sercem, co w tych okolicznościach wydaje się niemożliwe, ale stanowi świadectwo jej charakteru. Myśli, że zawsze będzie pamiętać ciepło, jakie ja i inni okazaliśmy jej. To wymowne, że nie zbliżyliśmy się nawet do przedłużenia jej życia, a jednak jej dominującą reakcją jest wdzięczność.

Wiedział o tym starożytny filozof Seneka, gdy powiedział: „Ludzie płacą lekarzowi za jego kłopoty; za jego dobroć pozostają nadal jego dłużnikami”.

Source link

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj