Ponieważ dość krytycznie odniosłem się do podejścia mojej (prawie) przyjaciółki Rachel Reeves do jej pierwszego budżetu, chciałbym pochwalić pewne jego aspekty, zanim, hm, nadal będę krytyczny.
Nacisk na przeznaczanie większych środków na NHS był już dawno oczekiwany. Nowy sekretarz zdrowia Wes Streeting nie poprawia morale lekarzy, pielęgniarek i pacjentów, gdy ciągle mówi o „złamaniu” NHS. Niedawno wraz z przyjaciółmi i rodziną skorzystałem z pomocy lekarskiej i byliśmy pod ogromnym wrażeniem tego, czego byliśmy świadkami, a także dobrej pracy personelu z zagranicy.
Problem polega na tym, że w okresie oszczędnościowym począwszy od 2010 r. NHS borykała się z poważnym niedoborem środków. Były prezes wiodącego londyńskiego funduszu szpitalnego twierdzi, że w 2010 r., po koncentracji przez Blair-Browna dodatkowych środków na rzecz NHS, w jego szpitalu nie było listy oczekujących. Jednak, jak powiedział mi wówczas starszy urzędnik NHS, aby utrzymać się w miejscu, NHS potrzebowała rzeczywistych (tj. po inflacji) podwyżek w wysokości około 4% rocznie. Rząd Camerona twierdził, że zwraca szczególną uwagę na NHS, ale między 2010 a 2019 rokiem roczny wzrost wyniósł niecałe 1,5%.
Kolejnym mile widzianym aspektem budżetu było położenie nacisku na inwestycje i pewne złagodzenie reguł fiskalnych. Nie zapobiegło to jednak lawinie negatywnych komentarzy ze strony ośrodków doradczo-doradczych i niektórych sekcji prasy. I nie bez powodu. Podnosząc się o własnych siłach – żadnych podwyżek podatku dochodowego, podatku VAT ani ubezpieczenia społecznego pracowników – kanclerz uciekła się do głęboko niepopularnych podatków, które wywołały spore zamieszanie i których wzrost dochodów jest daleki od pewności.
W szczególności wzrosty pracodawca składki na ubezpieczenie społeczne okazały się celem samobójczym, a niewiele osób uwierzyło, że skoro przekłada się to na ceny, nie jest to w efekcie także podatek nałożony na „ludzi pracujących”. Tym samym Reeves, dotrzymując zobowiązania do niepodwyższania pozostałych podatków, może jednak zostać oskarżony o złamanie obietnicy wyborczej.
Jednak moja najostrzejsza krytyka dotyczy po raz kolejny pominięcia tego, co Neil Kinnock nazywa „mamut w schowku na miotły” – Brexit i ciągła obsesja rządu na punkcie jego „czerwonych linii”, które wykluczają ubieganie się o ponowne wejście do unii celnej i jednolitego rynku. Co więcej, raporty z Brukseli sugerują, że nie jest stamtąd oczywiste, że Wielka Brytania robi duże postępy w „resetowaniu” naszych stosunków handlowych.
Co prowadzi nas do kwestii, która jest na ustach tak wielu: perspektywy drugiej prezydentury Trumpa, tym razem z nielicznymi ograniczeniami konstytucyjnymi. Poprzedni rząd Wielkiej Brytanii do niczego nie doszedł, wychodząc z głupiego pomysłu, że specjalne stosunki handlowe z USA mogą zrekompensować szkody spowodowane rezygnacją z naszych przywilejów handlowych w UE.
Ponieważ obserwacje Trumpa na temat handlu i ceł są tak szalone i często niespójne, trudno przewidzieć, na co zdecyduje się ten notorycznie transakcyjny człowiek, ale wróżby nie wyglądają dobrze.
To niemal śmieszne, że nasz rząd, rozsądnie obawiając się perspektywy zwycięstwa Trumpa, teraz próbuje się pocieszyć, odwołując się do tego starego frazesu: „szczególny związek”. Wielkiej Brytanii tak naprawdę potrzebne jest schronienie ze strony UE oraz, w obliczu narastających problemów, kraje UE nas potrzebują.
Jedną ze zrozumiałych obsesji Keira Starmera jest próba pokonania gangów przestępczych, które wykorzystują potencjalnych imigrantów do tego kraju. Ale premier podobno powiedział to w zeszłym tygodniu Brexitu utrudniało współpracę w tej kwestii z innymi krajami. No cóż, cóż.
Ludzie porównują głos Trumpa do naszego własnego głosowania w sprawie Brexitu: frustrację lub zemstę „pozostawionych” w reakcji na globalizację i rzekomą arogancję elit. W rzeczywistości wielu wyborców, do których w Wielkiej Brytanii namówił tłum Brexit, teraz zdaje sobie sprawę, że zostali oszukani, a „pozostawionych” zwolenników Trumpa czeka niemiła niespodzianka, gdy wyższe cła jeszcze bardziej zwiększą ich koszty życia.
Słynne motto „to ekonomia, głupcze” okazało się tym razem w USA obosieczne. Dane makroekonomiczne wyglądały rozsądnie, ale mimo spowolnienia tempa inflacji, poprzedni wzrost cen w USA nie został odwrócony, a koszty życia wydają się być głównym czynnikiem wpływającym na wybory.
Wróćmy jednak do Wielkiej Brytanii. Reevesa nieustannie interesują reakcje rynku. Jej budżet uznano za lekko inflacyjny, z nieuniknionym wpływem na kurs stóp procentowych. Ale Wielka Brytania jest niewielkim uczestnikiem światowych rynków finansowych. Ponieważ rynki oczekują, że obniżki podatków i polityka taryfowa Trumpa również będą miały charakter inflacyjny, mogą wystąpić niekorzystne konsekwencje dla stóp procentowych w USA i reperkusje w tym zakresie.