AKiedy w całym kraju zgasną świąteczne lampki, a opakowania prezentów na całym świecie zostaną zmięte w workach na śmieci, wkrótce wspólnie przejdziemy od świątecznego, pobłażliwego okresu świątecznego do jego bardziej rygorystycznego kodeksu. Opuszczamy sezon jedzenia, picia i zabawy i wkraczamy w coroczny czas dumnej z siebie prawości, cnotliwego samozaparcia i ostentacyjnie wytężonej samodyscypliny. Boże Narodzenie się skończyło. Nadszedł czas na postanowienia noworoczne.

Pozwólcie, że powiem bez ogródek, że niewiele jest rytuałów, którymi gardzę bardziej niż ten, coroczny styczniowy katalog pozbawionych radości, pełnych obowiązku aspiracji. Obietnice, że będą mniej pić, rzucą palenie, zaoszczędzą pieniądze, będą pracować więcej, a przede wszystkim schudną – same w sobie mogą być neutralne, a nawet godne podziwu. Ale przychodząc, tak jak to robią, w ramach masowego, sezonowego nacisku w formie przechwałek, presji otoczenia i głośno reklamowanych wyprzedaży członkostwa na siłowni, tworzą coś, co zawsze wydawało mi się przytłaczającym otwarciem na nowy rok, pełnym samokrytyki oraz hipokryzję i lekceważenie poważnego zaangażowania w to, w jaki sposób powinniśmy – i możemy – zmienić.

W końcu szukanie postanowień noworocznych samo w sobie jest często nieszczęśliwym ćwiczeniem polegającym na ocenieniu siebie i stwierdzeniu, że czegoś brakuje. Gdy grudzień dobiega końca i zbliża się nowy rok, niosący ze sobą nakaz zmian i odnowy, wielu z nas długo i dokładnie przyjrzy się w lustrze temu, co zrobiliśmy z siebie w 2024 roku.

Są szanse, że wszyscy jesteśmy nieco bardziej zużyci. Jeśli chodzi o mnie, mam więcej siwych włosów, ciemniejsze cienie pod oczami i usta opadnięte w kącikach, marszcząc brwi, nawet gdy jestem wesoły. Wielu z nas zobaczy, jak zbyt wiele świątecznych napojów sprawiło, że nasza skóra stała się ziemista, lub odkryje, że ciasteczka i sery podczas uroczystości z ostatnich tygodni sprawiły, że nasze ubrania były obcisłe. Niektórzy z niepokojem zobaczą, co sezon dawania prezentów zrobił z ich kontami bankowymi; inni zauważą bałagan na biurkach i kurczącą się paczkę papierosów w torbie.

Wszystko to prowadzi wielu z nas pod koniec każdego roku do dokuczliwego głosu z tyłu głowy – czasami wyciszonego, ale nigdy nie wyciszonego – który mówi, że nie do końca prowadzimy swoje życie prawidłowo. To właśnie ten głos, głos wyrzutów sumienia, mówi nam, że powinniśmy osiągnąć więcej i z większym wdziękiem; że powinniśmy być mądrzejsi, zdrowsi, bardziej produktywni i szczuplejsi. Głos nam mówi, że nasze życie w 2024 r. było niewystarczające, ale w 2025 r. mamy szansę – a może nawet obowiązek – je poprawić. W istocie to jest to, co postanawiamy zrobić.

Ale czy to właściwy sposób myślenia? W końcu istnieje inny sposób myślenia o wszystkich pozostałościach, jakie nam pozostały pod koniec roku: rzeczy, za które warto być wdzięcznym. Kac i przyrost masy ciała może nie są przyjemne, ale zazwyczaj są dowodem czerpanych przyjemności i spełnionych pragnień. Wydawanie zbyt dużej ilości pieniędzy na prezenty może być oznaką, że w Twoim życiu jest wiele osób, które kochasz i na których Ci zależy. Widzenie w lustrze zużycia i upływu czasu to przywilej, którego niektórzy ludzie nie dostają.

Ale etos uchwał przekształca te korzyści z dobrze przeżytego życia w deficyty moralne, długi, które trzeba spłacać w ratach. Wspólnie zdecydowaliśmy, że w styczniu przypada termin płatności rachunku.

W pewnym sensie wstrzemięźliwy okres postanowień jest naturalną konsekwencją gorączkowych wakacji. Skrupulatną surowość stycznia można sobie wyobrazić jako niewiele więcej niż cofanie się wahadła, naturalną równowagę wobec ekscesów grudnia. Byłoby to jednak bardziej przekonujące, gdyby styczeń rzeczywiście zapoczątkował zmiany w naszym zachowaniu i osobowości.

Inną cechą postanowień noworocznych jest to, że nie są one dotrzymywane. Nasze zobowiązania do rzucenia palenia w ostatnich dniach lub tygodniach; nasze uroczyste przysięgi, że nigdy więcej nie będziemy pić, nie przetrwają zaproszenia na happy hour; powtarzające się małe lunche składające się z zacnego jarmużu i komosy ryżowej wydają się w lutym odrażające, a zwykle około marca wielu z nas dowiaduje się, że nie jest łatwo zrezygnować z członkostwa w siłowni, na które zapisaliśmy się w szale cnotliwych obietnic.

Okazuje się, że zmiana kalendarza nie zmienia nas samych: pozostajemy tą samą mieszaniną odpustów i słabości. Kiedy nasze postanowienia zawiodą, odkrywamy, że nasze wady są bardziej trwałe, niż nam się wydawało; mamy głębszy i bardziej uporczywy opór przed robieniem rzeczy dla naszego własnego dobra, niż być może myśleliśmy. Okazuje się, że bardzo trudno to zmienić: rzadko nabywamy dobre nawyki, zwłaszcza gdy są one bardziej szczytne niż praktyczne i zabawne. I rzadko porzucamy zło, nawet jeśli sprawiamy sobie cierpienie.

Może powinniśmy porzucić postanowienia, choćby po to, żeby nie sprawiać sobie większego cierpienia. Alternatywną obietnicą, którą moglibyśmy złożyć, patrząc w przyszłość na rok 2025, może być rezygnacja ze szczerej przysięgi, że nie będziemy spędzać godzin na bieżni lub nigdy więcej nie jeść cukru, i zamiast tego podejmiemy próbę pogodzenia się z naszymi własnymi słabościami i niepowodzeniami. Nie wymaga to od nas zaprzestania postrzegania siebie jako wadliwych istot, którymi jesteśmy; po prostu od czasu do czasu pobłażać tym wadliwym istotom lub przynajmniej utrzymywać proporcjonalność ich niepowodzeń.

Zbliżając się do nowego roku, nie brakuje mi okazji do skatalogowania własnych błędów – a jeśli zapomnę, istnieje szansa, że ​​zrobią to za mnie niektórzy z moich bliskich. Mam jednak nadzieję traktować ich tak, jak traktuję starego przyjaciela, którego widzę wyraźnie i wciąż darzę go pewnym ciepłem. W nadchodzącym roku nie będzie chwili, w której ktokolwiek z nas, ja czy ty, nie byłby wolny od swoich wad. Zamiast tego nadal będziemy tacy, jak zawsze: wybuchowi, nieporządni, uparci, samolubni, leniwi, impulsywni i pełni życia.

Source link