Iw listopadzie 2020 r., wkrótce po porażce Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, Baracka Obamy zaobserwowali, że Ameryce grozi „kryzys epistemologiczny”. Perspektywa powrotu Trumpa do Białego Domu w styczniu potwierdza przeczucia jego poprzednika.
Obama mówił o fragmentacji i polaryzacji mediów: różne segmenty społeczeństwa istnieją w odrębnych przestrzeniach informacyjnych; argumenty, które nie pochodzą już ze wspólnego źródła faktów; żadnej wspólnej rzeczywistości, żadnego fundamentu prawdy. „W takim razie rynek pomysłów z definicji nie działa” – stwierdził. „I z definicji nasza demokracja nie działa.”
Nie tylko amerykańska demokracja jest zagrożona. Chaos i złośliwy fałsz na arenie informacyjnej zakłócony polityki w każdym kraju, w którym rządy wybierane są w wolnych wyborach. Dyskurs polityczny uległ zaostrzeniu, a konsensus został rozwiązany wszędzie tam, gdzie ramy konstytucyjne i nieformalnie uznane kodeksy przyzwoitości utrzymywały niegdyś zdrowy pluralizm.
Pana Trumpa powrót objęcie urzędu w przyszłym miesiącu jest niepokojące nie tylko dlatego, że w oczywisty sposób gardzi on praworządnością, ale także dlatego, że ta pogarda nie dyskwalifikowała go w oczach milionów obywateli USA. Charakter tego wsparcia jest złożony. Jest ono nierozerwalnie związane z niezadowoleniem z urzędującej administracji, które ma z kolei wymiar gospodarczy i kulturowy.
Jednak żaden opis kryzysu w zachodniej demokracji nie jest kompletny bez uznania roli, jaką odgrywają media cyfrowe. Elona Muskanajbogatszy człowiek na świecie i właściciel platformy mediów społecznościowych X, wykorzystał swoje zasoby w kampanii Trumpa. Musk interesuje się także polityką Wielkiej Brytanii, oczerniając premiera i wspierając osobistości radykalnej prawicy. Nienawistna retoryka i dezinformacja przepływają bez przeszkód na platformie X.
Zniekształcający wpływ słabo regulowanych kanałów cyfrowych na politykę jest dobrze udokumentowany. W 2018 roku Facebook (obecnie Meta) przyznała, że jej platforma zapewniła „warunki sprzyjające” w przygotowaniu do ludobójczych ataków na mniejszość Rohingya w Birmie dwa lata wcześniej.
Reining na dużą skalę technologia
Od tego czasu zasady i algorytmy Meta uległy zmianie, ale leżące u ich podstaw zachęty komercyjne mające na celu maksymalizację zaangażowania użytkowników za wszelką cenę nadal promują radykalizację i przeciwdziałają odpowiedzialnemu zarządzaniu przestrzenią informacyjną. Gigantom technologicznym, którzy kształtują kontury dyskursu politycznego – czy to przez przypadek poprzez model biznesowy, czy przez megalomański projekt – nie można ufać, że sami będą nadzorować. Są potężniejsi niż wiele rządów krajowych.
Istnieją dwa rodzaje riposty na żądanie działań mających na celu ograniczenie tej siły. Jedna z nich podkreśla samą trudność nakładania przez jeden rząd ograniczeń na branżę obejmującą wiele jurysdykcji. Drugie budzi zasadnicze zastrzeżenia wobec idei regulowania informacji.
Ta ostatnia obawa głosi, że jakakolwiek interwencja polityczna mająca na celu zaostrzenie granicy między dobrymi i złymi faktami, bezpiecznymi i niebezpiecznymi, prowadzi do cenzury, nawet jeśli intencje są liberalne. Z tego punktu widzenia dążenie do regulowania mediów jest z natury sprzeczne z wolnością.
Ostrożność wobec zaangażowania państwa w podejmowanie decyzji o tym, co można opublikować, jest zdrowym instynktem. Nie ma jednak jurysdykcji, która ignoruje rozpowszechnianie materiałów uznawanych za niebezpieczne dla społeczeństwa. Najbardziej liberalne reżimy zakazują na przykład ekstremalnej pornografii i nawoływania do przemocy lub terroryzmu.
Musk deklaruje się jako „absolutysta wolności słowa”, ale jego platforma X nią nie jest neutralny rynek. Jest tolerancyjny wobec głosów skrajnie prawicowych i szybko potępia lewicowe „unieważnienie kultury”, ale krytyka jego własnych poglądów jest mniej tolerowana.
Cenzura i zastraszanie dysydentów to brzydkie cechy, które można dostrzec na obu krańcach politycznego spektrum. Jest to przede wszystkim problem niecywilizowanych zachowań, których nie należy mylić z groźbami użycia przemocy, rasistowską propagandą i dezinformacją. Większość najgorszych materiałów rozpowszechniana jest przez państwa autorytarne w celu zatrucia studni informacyjnych, zasiania nieufności i zaostrzenia polaryzacji, aby uczynić wolnymi społeczeństwami niemożliwymi do rządzenia. Demokratyczni politycy mają obowiązek przeciwdziałać umyślnemu sabotażowi.
Skuteczne zabezpieczenia
Zglobalizowana skala problemu stanowi podstawę do pilnego podjęcia zadania regulacyjnego, a nie powód, aby się od niego wzdrygnąć. Wielkiej Brytanii Ustawa o bezpieczeństwie w Interneciektóra została uchwalona w zeszłym roku, to: dobry początek. Jest to jednak także zawiły akt prawny, odzwierciedlający jego nieregularną ewolucję pod rządami różnych konserwatywnych premierów. Wiele jej przepisów wymaga jeszcze dopracowania w drodze konsultacji i wytycznych, które mają zostać opublikowane w przyszłym roku. Pokazuje jednak, że parlamentarzyści mają władzę, aby uczynić firmy cyfrowe odpowiedzialnymi za szkodliwe treści publikowane na ich platformach.
Zaprojektowanie tych zabezpieczeń w sposób praktyczny i zapewniający poszanowanie praw do wolności słowa, a jednocześnie skuteczny, nie jest łatwy. Wymaga odwagi, aby przeciwstawić się potężnemu lobby technologicznemu. Będzie to skuteczniejsze w koordynacji z innymi jurysdykcjami. Ponieważ Trump nie jest wiarygodnym sojusznikiem, który sprosta temu wyzwaniu, prawdopodobnymi partnerami Wielkiej Brytanii w dialogu są członkowie UE.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci cyfrowa przestrzeń informacyjna zaczęła oznaczać wiele rzeczy. Jest to arena, na której można i należy swobodnie wymieniać się pomysłami. To także środowisko komercyjne, które generuje innowacje, ale w którym dominują gigantyczne firmy. Jest to zasób, którym można się dzielić i wykorzystywać w dobrym celu, ale który może być również zmonopolizowany i zanieczyszczony. Istnieją potężne głosy o partykularnych interesach, lobbujące przeciwko wszelkim działaniom politycznym, które mogłyby przechylić szalę na rzecz uczciwego i bezpiecznego użytkowania, opowiadając się za fundamentalizmem wolności słowa.
To błąd kategorii. Prawdą jest, że reżimy autorytarne lubią kontrolować Internet w takim samym stopniu, jak to robią w każdym innym aspekcie społeczeństwa obywatelskiego, ale możliwość cenzury nie oznacza, że każdy wysiłek regulacyjny zasługuje na tę etykietę. Platformy cyfrowe stały się nieodłączną częścią infrastruktury informacyjnej demokracji. Uznanie ich za wolne od regulacji byłoby aktem nieodpowiedzialności porównywalnym do zaniedbania zanieczyszczenia źródeł wody lub odmowy stosowania przepisów drogowych zakazujących niebezpiecznej jazdy.
Te debaty nie mają wyłącznie charakteru akademickiego. Należy coraz pilniej przedstawiać argumenty za lepiej uregulowaną sferą cyfrową. Alternatywą będą złe przeczucia Obamy dotyczące załamania rynku idei, który utrudnia funkcjonalną demokrację urzeczywistnianą z coraz bardziej złowrogimi skutkami.