TOn zamach we wtorek rosyjskiego generała i teoretyk spiskowy Igora Kiriłłowa w centrum Moskwy to kolejna operacja z szeregu drobnych, podnoszących morale działań Ukrainy i jej sympatyków. W zeszłym miesiącu był Walerij Trankowski, starszy oficer marynarki wojennej zginął w zamachu samochodowym na Krymie. Siergiej Jewsiukowbyły szef zarządzanego przez Rosję więzienia w Oleniwce, które siły rosyjskie wysadzili w powietrze w 2022 r., zabijając wielu ukraińskich jeńców wojennych, zginął w podobnym ataku w tym miesiącu w Doniecku. Wszyscy trzej mężczyźni zostali oskarżeni przez Ukrainę o zbrodnie wojenne.
Te zabójstwa to coś więcej niż akty zemsty; stanowią one część wyrachowanego wysiłku mającego na celu zasygnalizowanie determinacji Ukrainy w obliczu rosyjskiej agresji. Stanowią ostrzeżenie dla moskiewskiego establishmentu wojskowego i oferują: odrobina sprawiedliwości do ukraińskiej opinii publicznej wściekłej okrucieństwami popełnionymi przez siły rosyjskie. Jednak skuteczność takich zabójstw jest mniej jasna. W reżimach autorytarnych, którym brakuje mechanizmów uporządkowanego przekazywania władzy, możliwa jest eliminacja urzędników wysokiego szczebla zdestabilizować struktury przywódcze. Nagła próżnia na szczycie grozi wywołaniem konfliktów wewnętrznych wśród elit i podważeniem spójności reżimu.
To prawda, że nie wydaje się to takim problemem w przypadku generałów i oficerów średniego szczebla. W przypadku tych stopni sukcesja jest często prosta, ponieważ następcy są zazwyczaj gotowi wkroczyć w pustkę. Wojskowi tacy jak Kiriłłow zyskują na znaczeniu raczej dzięki lojalności niż zasługom, co czyni ich w dużej mierze wymiennymi, a pod względem sukcesu na polu bitwy – zbędnymi. Choć każdy drobny sukces wymaga świętowania, Rosja prawdopodobnie uroni niewiele łez za mężczyznami takimi jak Kiriłłow.
Mimo to czas tych zabójstw jest ważny. W obliczu zbliżającej się zmiany władzy w Stanach Zjednoczonych – od wspierającej, choć niezdecydowanej administracji Bidena do otwarcie prorosyjskiej prezydentury Trumpa, Ukraina wydaje się, że stara się zapewnić sobie korzyści w ostatniej chwili.
Tymczasem Rosja wstrzymuje oddech. Jego gospodarka słabnie pod połączonym obciążeniem wojny i zachodnich sankcji. Napędzany wojną podwyżki wynagrodzeń dla personelu wojskowego i pokrewnych gałęzi przemysłu obronnego, które łącznie zatrudniają 5 milionów ludzi, wywołały błędne koło inflacji i wynikających z niej podwyżek stóp procentowych. W kraju występuje również przewlekła niedobór pracownikówze względu na starzenie się społeczeństwa i odpływ niektórych osób 700 000 osób w wieku produkcyjnym osób na początku wojny.
Połączenie wyższych wynagrodzeń i rosnących stóp procentowych doprowadziło do stagflacji, zdławienia inwestycji krajowych i pozostawienia przedsiębiorstw w niebezpiecznej sytuacji, w której nie są one w stanie wywiązać się z własnych zobowiązań płatniczych ani odzyskać pieniędzy od dłużników. Dane sugerują, że te trendy tworzą efekt domina niewypłacalności i bankructw. Elity gospodarcze Rosji są coraz bardziej zaniepokojone sytuacją i uciekają się do podejmowania działań seksistowska krytyka prezesa banku centralnego Elwiry Nabiulliny. Nie jest ona odpowiedzialna za te problemy gospodarcze – a tak naprawdę wielu jej wierzy z zaskakującą dotychczas odpornością gospodarczą Rosji. Dlaczego więc rosyjskie elity biznesowe nie zrzucą winy tam, gdzie należy – na swojego przywódcę, Władimira Putina?
Odpowiedź kryje się w przemyślana konstrukcja rządu Putina. W jego systemie elity gospodarcze pełnią rolę powierników nadzorujących codzienne funkcjonowanie różnych branż rosyjskiej gospodarki. Działają według uznania Putina i nie mają wpływu na jego decyzje polityczne. Ich pozycja w społeczeństwie Rosji zależy wyłącznie od relacji z prezydentem. Jeśli stracą jego przychylność, istnieje mnóstwo następców, którzy chętnie zajmą ich miejsce. A prezydentura Trumpa daje im promyk nadziei, że na horyzoncie może pojawić się ulga w ich zmaganiach. Na razie muszą tylko trzymać głowę nisko i poczekać kilka tygodni, aż do jego inauguracji.
Reelekcja Trumpa będzie prawdopodobnie przełomowym wydarzeniem w wojnie – takim, jakiego wielu się spodziewa nie sprzyjać Ukrainie. Nowy prezydent jest izolacjonistą blisko powiązanym z Putinem. On ma już zasygnalizowane jego zamiar cofnięcia wydanego przez Bidena zezwolenia na użycie amerykańskiej broni do ataku na terytorium Rosji. Wiadomo jednak, że Trump rozczarowuje. Jego planowi pokojowemu, podobnie jak wielu jego politykom, brakuje szczegółów i ignoruje fakt, że zrobiłyby to obie strony wolą walczyć niż uciekać się do pokoju, którego nie da się wyegzekwować. Tymczasem, wyczerpanie się amerykańskich zapasów broni ogranicza jego wpływ. Nie może przede wszystkim wstrzymywać dostaw, które nie zostały dostarczone, i jego groźby zmuszenia ręki Putina poprzez cudowne oddanie Ukrainie „więcej (broni), niż kiedykolwiek otrzymali” są podobnie puste.
Niemniej jednak Ukraina ma wiele powodów do niepokoju. Podczas gdy zabójstwa rosyjskich zbrodniarzy wojennych odwracają uwagę zaniepokojonych obywateli, ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenskiwie, że czas przed inauguracją Trumpa jest krytyczny. Ukraina musi skupić się na zabezpieczeniu silniejszych zobowiązań ze strony europejskich sojuszników, którzy być może będą musieli wypełnić pustkę pozostawioną przez wycofującą się administrację USA. Ostatecznie największą nadzieją Ukrainy jest stawianie na siebie. Inwestowanie w krajową produkcję broni i wykorzystywanie niestabilności gospodarczej Rosji to jej najbardziej realne strategie przetrwania.