Sniedziela była dniem wyborów w moim landzie Brandenburgia. Poranek był słoneczny, nietypowo ciepły, ale już w jesiennej złocie. Zazwyczaj po prostu przechodzę przez ulicę, aby zagłosować, ale z powodu braku wolontariuszy w urzędzie wyborczym musiałem przejechać 8 km do jednej z następnych wiosek. Kierując się mapami Google, wylądowałem na drodze tak kamienistej, że tylko traktory mogłyby się nią odważyć. Cienka warstwa świeżego asfaltu popękała na żwirze NRD. Na dnie dziur leżały pruskie kostki brukowe.
Powitało mnie trzech urzędników wyborczych: kobieta w średnim wieku, siwowłosy, krępy mężczyzna i nastolatek z zdecydowanie wojskową fryzurą. Chwytając kartę do głosowania, nie mogłem nie poczuć na moment wzruszenia pięknem demokracji. Oto ja, zamierzający postawić krzyżyk, który prawdopodobnie uznaliby za zwyrodniały lub totalitarny, doskonale wiedząc, że ja uznałbym ich za faszystowski. Statystycznie dwóch z nich zagłosowałoby na skrajnie prawicową AfD. Nasza parafia znów uzyskała ponad 50% poparcia dla skrajnej prawicy, tak jak w maju w wyborach europejskich. A jednak ani ja, ani nikt inny w lokalu wyborczym nie skończył z podbitym okiem. Urzędnicy nawet nie syknęli „wiemy, gdzie mieszkasz”.
Tego wieczoru z ulgą zobaczyłem wyniki. Po miesiącach, gdy AfD prowadziła w sondażach, socjaldemokraci wygrali niewielką przewagą 1,7% (30,9% dla SPD, przy 29,2% dla AfD). To z pewnością nie było osiągnięciem Olafa Scholza, socjaldemokratycznego kanclerza Niemiec. Brandenburgia jest czerwona od około 35 lat, a jej gubernator Dietmar Woidke jest bardzo popularny. Jego główną strategią kampanii było zdystansowanie się od rządu w Berlinie. Scholz nie brał udziału w żadnej kampanii. A plakaty wyborcze przedstawiały przynależność partyjną jako kulę do przełknięcia: „Jeśli chcesz Woidkego, głosuj na SPD”. Głos na Woidkego poparli również niektórzy, którzy w przeciwnym razie mogliby głosować na Zielonych lub Partię Lewicy. Alice Weidel, współprzewodnicząca AfD, narzekała, że przegrała tylko z powodu taktycznego głosowania. Ale przegrała.
Mimo to Hans-Christoph Berndt, główny kandydat AfD w Brandenburgii, który niedawno opowiadał się za prawem segregacyjnym zakazującym imigrantom uczestnictwa w wydarzeniach publicznych, stanowczo sprzeciwił się twierdził, że przyszłość jest „niebieska” (charakterystyczny kolor AfD). Przyszłość jest otwarta, ale niewątpliwie prawdą jest, że autorytarny populizm rośnie. AfD zyskała około 6% w porównaniu z wyborami w Brandenburgii sprzed pięciu lat, a była najsilniejszą partią wśród młodszych wyborców.
Aby zrozumieć przesunięcie w prawo w Brandenburgii, czyli byłej NRD, należy przyjrzeć się globalnym i lokalnym trendom. Po pierwsze, nie jest to wynik nieznajomości demokracji przez Niemców ze wschodu, jak sugerują niektórzy komentatorzy. W końcu jesteśmy świadkami przesunięcia w prawo wśród wielu wyborców w najstarszych demokracjach, w tym we Francji i USA. Znacznie bardziej decydujące jest to, co wiedeński historyk Philipp Ther nazwał „drugim końcem historii”: nieskrępowaną neoliberalną restrukturyzacją po upadku żelaznej kurtyny. Ta restrukturyzacja dotknęła również obszary wiejskie i zdeindustrializowane na zachodzie, ale jest najbardziej rozpowszechniona w regionach postsocjalistycznych. Powtarzając za ekonomistą Karlem Polanyim, Ther podkreśla, że komercjalizacja niszczy tkankę społeczną. Polityka składa się zatem głównie z prób naprawy, prób, które w większości pomijają podstawowe przyczyny degradacji.
Po zjednoczeniu jedynie 6% aktywów, które wcześniej były własnością państwa, trafiło w ręce Niemców ze wschoduNawet jeśli jest jakiś wzrost gospodarczy, jak w Brandenburgii, pochodzi on od międzynarodowych inwestorów – na przykład Tesli – co tworzy niestabilne, niezwiązkowe miejsca pracy.
Oprócz stratyfikacji ekonomicznej, istnieje zranione wspomnienie wywłaszczenia związane z transformacją postsocjalistyczną. Do 80% Niemców ze wschodu straciło pracę, a wielu z nich zobaczyło, że ich szkolenie stało się bezużyteczne z dnia na dzień. Gorycz, która powstała w wyniku kwarantanny w erze pandemii – wielkiego źródła niezgody w Brandenburgii – była częściowo związana z tym, że ludzie byli ponownie zmuszeni do zawieszenia zwykłego życia. To tak, jakby ciężar kolejnej przerwy w rutynie był po prostu nie do zniesienia i odczuwany jako czysty sadyzm, ale rozwiązany przez ogłoszenie wszelkich działań rządowych jako ingerencji w czyjąś osobistą wolność.
Podstawowym lekarstwem, które obiecuje AfD, jest kontrola w innym wymiarze: prawo do traktowania innych osób zrasowanych jak przedmiotów jednorazowego użytku. Promują supremację białych i etniczną jednorodność. Przynajmniej niektórzy sympatycy AfD, z którymi rozmawiałem, twierdzą, w ostrym kontraście do neoliberalizmu ekonomicznego partii, że chcieliby, aby państwo rozprawiło się z superbogatymi i zajęło się nierównościami społecznymi. Uważają to jednak za tak mało prawdopodobne, tak nieosiągalne, że pierwszeństwo ma inna demonstracja suwerenności: Niemcy dla Niemców.
Po powrocie z kabiny wyborczej starszy facet wśród urzędników przypomniał mi, że się znamy. Około 10 lat temu wspólnie wymieniliśmy dach domu dla jego przyjaciela, używając błyszczących nowych dachówek. My z kolei byliśmy wdzięczni, że mogliśmy uratować stare gliniane. Właściwie często odwołuję się do tego doświadczenia, gdy ludzie z obszarów metropolitalnych pytają mnie, jak rozmawiać z przeciwnikami politycznymi. „Możesz to zrobić tylko wtedy, gdy masz inny kontekst, w którym współpracujesz” – mówię. Społeczeństwa powinny oferować takie przestrzenie. Jeśli ich tkanina się rozdziera, trudno znaleźć wystarczająco dużo wspólnego, aby powiedzieć na przykład, że nie, otwarte granice nie są problemem lub powiedzieć im, że po prostu nie uważasz tego żartu za śmieszny. Tym razem na dachu taka rozmowa była przynajmniej możliwa. Tymczasem wcale nie stało się łatwiej.
W lokalu wyborczym urzędnicy lekko ze mnie kpią: „Dlaczego wybrałeś tę idiotyczną drogę? Istnieje o wiele bardziej bezpośrednia droga powrotna do twojego miejsca”. Wiedzą, gdzie mieszkam i postanawiają mi pomóc i zrekompensować moją niepewną nawigację. Nadal nie wiemy, jak stworzyć podstawę współpracy dla społeczeństwa. Ale kiedy doświadczam takich małych interakcji, zdaję sobie sprawę, że taka ambicja jest jedyną realną drogą od ponurej, faszystowskiej przyszłości.