Gdybyśmy nie byli tu już w zeszłym roku, trudno byłoby uwierzyć, że nad tą garścią gruzu stał kiedyś dom liczący trzy pokolenia.
Wróciliśmy do Torrent, niedaleko Walencji, aby ponownie spotkać się z siostrami Amparo i Isabel, które przeżyły powódź w Hiszpanii w dniu 29 października 2024 r.
Tej strasznej nocy ich dom rodzinny w ciągu kilku sekund został zmieciony przez wodę. Od tego czasu wrócili po raz pierwszy.
„Urodziliśmy się w tym miejscu i zawsze tu zostaliśmy” – mówi Amparo.
„Całe nasze życie było tutaj. Pamiętam, że tam były moje książki” – dodaje Isabel, wskazując na rozbitą płytkę na ziemi.
Amparo przez łzy wspomina rodzinne spotkania podczas gotowania paelli przy kominku. Pokazuje nam film, na którym jej siostrzenica rozpakowuje prezenty i bawi się z psem.
Tam, gdzie przez dziesięciolecia obchodzono Boże Narodzenie, teraz rośnie tylko trawa.
Podobnie jak wielu, czują się opuszczeni przez władze regionalne. Jedynym powodem, dla którego żyją, jest to, że nie zaczekali na oficjalne ostrzeżenie przed ucieczką.
Zanim nadeszło ostrzeżenie, zginęło już 229 osób.
Dochodzenia skupiały się na tym, czy można było zapobiec ofiarom śmiertelnym, gdyby władze nie informowały ludności o ryzyku tak długo.
Poprosiliśmy gubernatora Carlosa Mazona o rozmowę, ale odmówił.
„Sceny apokaliptyczne”
„Jest oczywiste, że samorząd lokalny nie podjął działań i że jego najwyżsi urzędnicy nie zaniepokoili się rozwojem katastrofy” – mówi Sky News delegatka rządu krajowego na Walencję, Pilar Bernabe Garcia.
Jak twierdzi, podczas pierwszego wywiadu dla zagranicznych mediów zeznawała w toczącej się sprawie, że wojewoda zniknął, zamiast kierować działaniami ratowniczymi.
Formalnie oskarżyła go o niewłaściwe przygotowanie się do katastrofy.
„Lokalni burmistrzowie dzwonili do mnie, mówiąc, że ich obywatele toną” – mówi. „Nigdy nie zapomnę apokaliptycznych scen, które widziałem. Każdego ranka, kiedy się budzę, nie mogę myśleć o niczym innym”.
Tysiące ludzi wyszło na ulice, wzywając gubernatora do rezygnacji, czując się zdradzeni przez tego, kto miał ich chronić.
Rosa Alvarez, szefowa stowarzyszenia reprezentującego ofiary powodzi w Walencji, wyjaśnia: „Nikt nas nie ostrzegł. Tego dnia po prostu prowadziliśmy normalne życie, tak jak teraz”.
„Mam tylko nadzieję, że szybko umarł”
Podczas gdy ona jest zajęta organizacją uroczystości żałobnej, która odbędzie się dzisiejszego popołudnia i w której wezmą udział tysiące osób, w tym król Hiszpanii, wita nas w swoim domu w Catarroja, gdzie zmarł jej ojciec.
„Jego ciało zostało porwane na odległość 700 metrów przez tę ścianę. Rany, jakie miał na ciele, były brutalne. Mam tylko nadzieję, że szybko umrze” – mówi.
Woda w mieszkaniu sięgała ponad dwóch metrów i utrzymywała się na tym poziomie przez wiele godzin. Drzwi wejściowe blokował stos co najmniej siedmiu samochodów. Obwinia gubernatora za śmierć ojca.
„Każda śmierć – łącznie z śmiercią mojego ojca – miała miejsce przed 20 grudnia (20:11). To wtedy gubernator wysłał spóźnione i błędne powiadomienie telefoniczne” – mówi nam.
Podkreśla, że jest bardziej zła niż smutna.
Przeczytaj więcej ze Sky News:
Brytyjczycy opowiadają o tragediach związanych z huraganem Melissa
„Zagrożenie” dla bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii po „krótkowzrocznych” cięciach
W wielu okolicznych miejscowościach wydaje się, że od tragedii czas się zatrzymał.
Paiporta stała się miastem duchów, a jej rzeka wyschła. Sklepy wyszły w pośpiechu i nigdy nie zostały ponownie otwarte, w tym agencja pogrzebowa, w której wciąż znajdowały się trumny.
Na jednym z nielicznych mostów stoją czerwone i białe świece symbolizujące ofiary.
Poniżej znajduje się napis napisany w dialekcie walenckim: „20.11. W pamięci, nie w zapomnieniu”.





















