Jest zdjęcie, które mówi wszystko o tym, co kibice Manchesteru United myśleli o Denisie Law. Zrobiono to chwilę po tym, jak strzelił gola, którego zawsze żałował, że nie zdobył na Old Trafford.
The Great Red był tego dnia w niebie Manchesteru City i właśnie to zrobił wrzucił piłkę do siatki United. Gospodarze, będący na granicy spadków, musieli wygrać to spotkanie i mieć nadzieję, że gdzie indziej wyniki potoczą się po ich myśli. Ale Law położył kres takim ambicjom. Nie zgodził się na świętowanie swojego strajku. Nie w choreograficzny sposób współczesnego muzyka wykonującego występy, zachowując szacunek, ale naprawdę.
Rzeczywiście, wracając do linii środkowej, patrzył, jak niezłomny zawodnik City Mike Doyle uderza go w twarz, próbując wywołać uśmiech, jakby właśnie przejechał rodzinnego kota. Gdy drużyny ustawiały się w kolejce do wznowienia gry, część kibiców gospodarzy wybiegła na boisko w rozpaczliwej nadziei, że uda im się przerwać mecz. Trzej rosły chłopcy, ubrani w ówczesny styl z szerokimi spodniami i na wysokich obcasach, podeszli do Lawa, człowieka, który, o ile w tamtym momencie wiedzieli, właśnie wprowadził ich drużynę do drugiej ligi. Ale nie są tam po to, by protestować lub oskarżać go o zdradę. Chcą tylko uścisnąć mu dłoń, podziękować za wszystko, co dla nich zrobił. Ich szerokie uśmiechy pokazują, jak bardzo lubili przebywać w pobliżu „Króla”.
Ponieważ przez pokolenia nikt nie dorównał Lawowi pozycją wśród zwolenników United. Eric Cantona był blisko, Paul Scholes niewiele w tyle, ale Law pozostał tym jedynym. Miał też pewną konkurencję, zwłaszcza w drużynie, w której grał.
Jednak jeśli chodzi o Trójcę Świętą czczoną na pomniku przed Old Trafford, dla biegającego na mecze chłopca George Best był trochę zbyt showbiznesowy, a Sir Bobby Charlton odrobinę zbyt establishmentowy. To Law był wychwalany przez tłum, to Law został namaszczony na „Króla Stretford End”. Kiedy dorastałem, sposób, w jaki wyciągał koszulkę ze spodenek, sposób, w jaki zbierał kajdanki wokół pięści, sposób, w jaki wskazywał prawym palcem wskazującym w niebo, celebrując bramkę, tak to robiło. Jego modę kopiowano na każdym placu zabaw w Manchesterze.
„Wsuń koszulkę, chłopcze” – nie tylko ja usłyszałem polecenie nauczyciela wychowania fizycznego, gdy wychodziłem do drużyny szkoły podstawowej.
„The Lawman nie, proszę pana” – brzmiała zdecydowana odpowiedź.
„The Lawman ma styl” – brzmiała odpowiedź. „Ty, chłopcze, jesteś draniem”.
A Lawman miał niezły styl. Był odrobiną zawodnika, baletowego i pełnego wdzięku, o skoku gimnastyczki i biegu sprintera, połączonego z niezachwianą determinacją. Dzielnego Szkota, który nigdy nie grał w meczu ligowym w Szkocji, kupił z Turynu w 1962 roku Sir Matt Busby, aby przyspieszyć odbudowę drużyny cztery lata po katastrofie lotniczej w Monachium. Za rekordową kwotę 115 000 funtów mógł być drogi, ale zasadniczo rozumiał znaczenie projektu, do którego dołączył. W końcu jako młody zawodnik Huddersfield zapłacił za to, aby stać na tarasach Old Trafford i oglądać pierwszy mecz po wypadku.
Kiedy przybył, dla Lawa nie było już miejsca na kręcenie się. Dał o sobie znać od samego początku, strzelając gola w finale Pucharu w 1963 roku. W następnym sezonie, dziesięć lat przed bramką dla City, strzelił 46 goli we wszystkich rozgrywkach, co jest rekordem klubu, którego nie można pobić, a już na pewno nie w epoce Antony’ego i Rasmusa Hojlunda. Jego koledzy zdali sobie sprawę, że futbol to prosta gra, gdy Denis jest w pobliżu: weź piłkę w pole karne, a on wrzuci ją do siatki.
I jak odwdzięczył się za ich służbę. Były prezes klubu, Martin Edwards, uważa, że wkład Lawa w tym sezonie jest najlepszy, jaki kiedykolwiek widział. Ponieważ był po prostu nie do zatrzymania, magik w pudełku. Gordon Banks zwykł opowiadać historię o tym, jak pewnego razu, grając dla Anglii przeciwko Szkocji, w walce wręcz w polu karnym rzucił się do kosza, aby zebrać piłkę. Kiedy otworzył oczy, spojrzał w górę i zobaczył Lawa stojącego nad nim i uśmiechającego się.
„Och, to ty” – powiedział Banks.
„Tak, synu” – odpowiedział Law. „I zawsze tu będę.”
„Był zaciekłym konkurentem, pierwszy wpadł w kłopoty, ostatni z nich wyszedł”
To właśnie ta nuta diabła uczyniła go jeszcze bardziej atrakcyjnym dla nas, kibiców na tarasie, ponieważ przez kolejne trzy sezony nieprzerwanie strzelał gole. Nigdy nie wahał się pierwszy wziąć odwet, był zaciekłym konkurentem, który pierwszy wpadł w kłopoty, a ostatni odszedł. Twierdził, że co Nowy Rok będzie zawieszany w rozgrywkach, aby móc spędzić Hogmanay w swoim rodzinnym mieście Aberdeen. To miał być żart. Ale nie było to dalekie od prawdy.
Jednak mimo że był stylowy, w swoich pięknie strzyżonych moherowych garniturach i włosach Roda Stewarta, zanim Rod Stewart miał takie włosy, poza boiskiem nie okazywał żadnego z tych zachowań. Był spokojnym facetem, oddanym człowiekiem rodzinnym, który wolał zostać w domu z żoną i pięciorgiem dzieci i nie interesował się wybrykami w stylu Besta.
Jednak jego pasja piłkarska pozostała niezmienna. Bardzo podobał nam się sposób, w jaki zareagował Zwycięstwo Anglii w Pucharze Świata w 1966 rokugrając w golfa zamiast oglądać mecz w telewizji, a potem, kiedy wrócił do klubu i odkrył, że trofeum Julesa Rimeta zostało zdobyte, wściekły rzucił swoją torbę przez szatnię. Nie wahał się też negocjować odpowiedniej nagrody ze notorycznie oszczędnym Busbym. Pewnego razu zagroził, że złoży wniosek o przeniesienie, jeśli nie dostanie podwyżki. Obawiając się stworzenia precedensu, menedżer kazał mu podpisać list, w którym stwierdził, że nie zastosuje się do takiej groźby, która została wygłoszona na oczach wszystkich pozostałych graczy. Ale Law zawsze uważał, że Busby płacił mu po cichu, ile chciał.
Dla niezłomnego zawodnika United jedynym rozczarowaniem tamtej wielkiej nocy w maju 1968 roku, kiedy dziesięć lat po zdobyciu Pucharu Europy przez Monachium, był brak gry Lawa. To była noc, kiedy Trójca Święta zasługiwała na to, aby być w pełnym porządku. Choć jeśli byliśmy rozczarowani, było to niczym w porównaniu z jego przerażeniem, że kontuzja kolana, która ostatecznie ograniczyła jego doskonałość, uniemożliwiła mu występ w tym meczu. Zdjęcia przedstawiające go w szpitalu, z nogą wyciągniętą i próbującego wywołać uśmiech, gdy koledzy z drużyny przynieśli mu trofeum, aby pokazać mu, pokazały, że to człowiek, któremu zależy.
Kiedy stało się jasne, że problemy z kolanem całkowicie ograniczyły jego możliwości i został zwolniony przez Tommy’ego Docherty’ego w 1973 roku, wśród fanów United było głębokie poczucie końca. Jasne, nie był tym, kim był, ale i tak był największy. Kiedy wrócił do City, klubu, w którym grał przed wyjazdem do Turynu, pamiętam, jak pojechałem na Maine Road, aby obejrzeć go w akcji, po prostu dlatego, że – nieważne kolor koszulki – jeśli King był na boisku, chciałeś złożyć hołd.
W późniejszym życiu stał się znakomitym komentatorem radiowym, na antenie niemal równie zręcznym i żwawym, jak na boisku. Podczas europejskich wyjazdów United można było zobaczyć, jak twarz Sir Alexa Fergusona rozjaśniała się, gdy zorientował się, że Law jest w pokoju. Ponieważ nawet najwięksi ubóstwiali Lawmana. Jednak pomimo całego szacunku, jakim go darzono, nie było w nim nic pompatycznego ani zarozumiałego. Wspaniały kolega na torze, zawsze zabawny, zawsze czarujący, zawsze przyjazny dla wszystkich i wszystkich. No chyba, że zapytałeś go o pewien nieudany gol.
„Czy strzeliłem gola tego dnia?” – zapytał mnie kiedyś, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. „Nie pamiętam.”