Było to spotkanie, które pozostanie ze mną do końca życia.
Po raz pierwszy spotkałem Johna Prescotta jako młodego reportera z szeroko otwartymi oczami w moim rodzinnym mieście Hull, gdzie pracowałem dla lokalnej gazety w sercu jego okręgu wyborczego.
Wysłano mnie, żebym nadzorowała otwarcie nowej szkoły, a tam był John, który przecinał wstęgę i prawdopodobnie straszył życie biednymi nożyczkami. Nie tylko ja byłem obok niego, ale byli też dziennikarze z ogólnokrajowych gazet, którzy byli dla mnie wówczas jak Bryan Robson dla początkującego piłkarza.
Po tym, jak moi idole zadali mu górę pytań dotyczących każdego aspektu nowej szkoły Victoria Dock, nie miał już nic więcej do powiedzenia.
Kiedy jednak ogarnął mnie strach i panika, gdy wróciłem do biura z pustymi rękami, będąc młodym i niedoświadczonym, zapytałem go, jak zareagowałby na niedawną krytykę, jaką otrzymał w związku z korzystaniem z lotów helikopterem finansowanych przez podatników na stosunkowo krótkie dystanse. w całej Wielkiej Brytanii.
Był wściekły. Rozżarzona wściekłością. Kiedy wracałem do samochodu, srebrzysty egzemplarz z trzeciej ręki z trzeciej ręki BMW to była moja duma i radość – kręcono mnie z większą siłą niż w Strictly. To był John. „Co to za cholerny pomysł” – zapytał. „Za kogo, do cholery, myślisz, że jesteś” – wybuchnął.
Mniej więcej przez następne dziesięć minut, nawet gdy jego pomocnicy ciągnęli go za rękaw jak przepracowane matki próbujące wyciągnąć swoje dzieci ze sklepu ze słodyczami, wdzierał się na mnie. Jednak po około 20 minutach – co wydawało się 20 godzinami – zakończyliśmy uściskiem dłoni i wyszedłem, myśląc, że spotkałem ducha samego Hull.
Przewińmy sześć miesięcy do przodu i odkryłem, że relacjonuję kampanię byłych trawlerów z Hull, mającą na celu wymierzenie sprawiedliwości za upadek przemysłu rybnego. Pojechaliśmy pociągiem pod numer 10 z setką siwych rybaków, a następnego dnia w drodze do domu napisałem pierwszą stronę.
Brzmiało ono: „W 1977 r. poseł z parlamentu John Prescott powiedział rybakom: «Nie zawiedźcie nas, ponieważ politycy was zawiodą» — ale oni właśnie to zrobili”. Artykuł wywołał burzę wśród chłopaków, ale jeden człowiek był wściekły. Kiedy siedziałem przy biurku z gazetą na sprzedaż, zadzwonił mój telefon.
„Witajcie, redakcja” – powiedziałem. – Czy to Chris? – odpowiedział głos po drugiej stronie. „Tak” odpowiedziałem i dopiero wtedy powiedziano mi, że to „John cholerny Prescott”.
Przez następne 15 minut systematycznie zasypywano mnie światowej klasy przekleństwami, z których niektórych nawet nigdy wcześniej nie słyszałem. To nie był telefon, a raczej wąż strażacki wściekłości. Moi koledzy zebrali się wokół, niektórzy powstrzymywali się od śmiechu, inni z szeroko otwartymi oczami.
W pewnym momencie dałem go na głośnik, żeby podzielić się wrażeniami z bycia świadkiem niesławnego suszenia włosów przez Johna. Gdy zbliżał się koniec rozmowy, wicepremier zapytał mnie: „Czy wiesz, co mnie w Tobie naprawdę nakręca, Chris?” „Nie, panie Prescott” – powiedziałem, szczerze zaciekawiony.
„Kiedy cię spotkałem po raz pierwszy, po raz pierwszy, kurwa, zapytałeś mnie, czy latanie helikopterem to „wybrany przeze mnie środek transportu”. Potem wychodzę na zewnątrz i co widzę? Stoisz obok nowiutkiego srebrnego BMW.
„Mój samochód, a nie mój cholerny ministerialny Jag, mój osobisty Jag kosztował mnie 14 000 funtów z drugiej ręki. No dalej, Chris, powiedz mi, ile kosztował twój samochód? „Kupiłem go za 5575 funtów z trzeciej ręki, panie Prescott” – powiedziałem. „No cóż, w takim razie mamy cholerną okazję” – krzyknął, po czym trzasnął telefonem.
To było tylko jedno z wielu moich starć z Johnem na przestrzeni lat. Pewnego razu, będąc w Hull’s Guildhall, miał właśnie powitać swoją cudowną żonę Pauline, która rzuciła mi przyjazne „Cześć, Chris, jak się masz?” Nie mogłam wydobyć ani słowa, zanim John powalił mnie buldożerem na podłogę. A potem przyszedł czas, gdy wysłano mnie, abym wręczył mu parę rękawic bokserskich i haftowane spodenki z napisem „Prezza” po tym, jak słynnie uderzył swojego rzucającego jajkami hecklera. Nigdy ich nie zaakceptował, ale można było śmiało powiedzieć, że prawie zostałem jego drugim KO.
Jednak mimo każdego pobicia i siniaka na ramieniu zawsze wiedziałem, że John jest człowiekiem uczciwym, który nigdy nie przestanie walczyć o ludzi. Ta stanowczość, ten zapał, a to wszystko dlatego, że naprawdę wierzył, że warto bronić ludzi pracy. Był równie niestrudzony, jak nieustraszony. Czasami widziałeś też delikatniejszą stronę.
Pewnego mroźnego poranka w 1998 roku drżałem na peronie stacji Paragon w Hull, czekając na pociąg o 5:50 do Londynkiedy z mgły wyłoniła się postać. To był John. Mój kręgosłup zesztywniał, przygotowując się na besztanie. Zamiast tego wyciągnął rękę.
„Chciałem tylko powiedzieć dobra robota, Chris. Naprawdę jestem z ciebie dumny” – powiedział, gratulując mi nagrody, którą niedawno zdobyłem za pracę nad gazetą. Zatkało mnie – nie tylko dlatego, że wiedział, ale dlatego, że zależało mu na tym, by to powiedzieć. Nie co dzień o świcie zostaje się poklepanym po plecach przez wicepremiera.
Gdy znalazłam swoje miejsce w pociągu, pomyślałam, żeby wpaść do pierwszej klasy i zapytać, czy to on, czy podatnik opłaca swój bilet. Ale tylko ten jeden raz pozwoliłem temu się przesunąć. Nauczyłem się na własnej skórze, że musisz podejmować bitwy z Johnem. Był w każdym calu szorstkim bohaterem klasy robotniczej, o którym słyszałem – rozsądny, z spojrzeniem, które mogło stopić stal, a jednak było w nim coś niezaprzeczalnie przyzwoitego.
Był człowiekiem, który rozumiał, co to znaczy być na krawędzi życia. Można powiedzieć, że był oryginalnym „człowiekiem ludu” na długo przed tym, jak każdy polityk zdecydował się na założenie marynarki odblaskowej i udawanie, że przejmuje się twoimi problemami.
Ale jeśli chodzi o moje opatrunki, to wspominam je z sentymentem. Sir Alexa FergusonaSuszarka do włosów była niczym w porównaniu z moim MP. John mógłby sprawić, że Fergie będzie wyglądać jak przeziębiona Mary Poppins.