Shabana Mahmood wkrótce odkryje coś, czego prędzej czy później dowie się każdy minister spraw wewnętrznych – nie da się naprawić brytyjskiego systemu azylowego bez zdenerwowania członków twojej partii, którzy uważają, że ostatnia dekada nigdy się nie wydarzyła. W chwili, gdy choćby zasugerowała przejście na „pełny duński”, Backbencherzy Partii Pracy odpowiedział dokładnie tak, jak oczekiwano. Nie przez trzeźwą rozmowę na temat skali nielegalnej migracji – czy realiów, w jakich stoją samorządy i społeczności lokalne – ale załamanie, które sugeruje, że wiele z nich nadal żyje w moralnym wszechświecie całkowicie oddalonym od wyborców.
Jeśli reformy Mahmooda zostaną zablokowane, Praca zasłużyli na utratę wszystkich mandatów, jakie posiadają. Ponieważ w pewnym momencie nie można ciągle wmawiać krajowi, że jego obawy są bezpodstawne, jednocześnie odgrywając teatr polityczny o „współczuciu” płynącym z bezpieczeństwa zielonych elektoratów.
Opinia publiczna widzi rozdźwięk pomiędzy retoryką a rzeczywistością. Wiedzą także, że ci sami parlamentarzyści, którzy uwielbiają plakat „witamy uchodźców”, są w tajemniczy sposób nieobecni, gdy proponowane jest zakwaterowanie dla azylantów w pobliżu ich własnego osiedla. Zawsze ktoś inny powinien wziąć na siebie odpowiedzialność. Ktoś biedniejszy. Kogoś, kto nie ma luksusu udawania, że to wszystko jest nieszkodliwe.
Z tym właśnie walczy Mahmood. Proponuje rzeczy, które należało zrobić wiele lat temu: położenie kresu automatycznym trasom do osiedlenia się, regularne przeglądy statusu azylu, zaostrzenie przepisów dotyczących łączenia rodzin i wyeliminowanie luk prawnych, które pozwalają ludziom przeciągać sprawy w nieskończoność. Żadne z nich nie jest radykalne. Dużo Europa już działa w ten sposób.
Dania poszła dalej i obecnie odnotowuje jedną z najniższych liczby azylów w swojej współczesnej historii. To nie stało się przez przypadek. Stało się tak, ponieważ politycy uznali, że ważniejsza jest stabilność narodu niż sygnalizowanie cnót.
Wielka Brytania jest w podobnej sytuacji, ale jej klasa polityczna jest znacznie bardziej wrażliwa. Krytycy Mahmood nazwali jej propozycje „performatywnie okrutnymi”, „powodującymi podziały” i „prosto z podręcznika skrajnie prawicowego”. Pomysł, że sprawdzanie czyjegoś statusu co 30 miesięcy lub ograniczanie możliwości składania odwołań w ostatniej chwili jest „skrajnie prawicowy”, jest śmieszny.
Jest to także głęboko obraźliwe dla samej Mahmood. Nie jest jakimś spienionym ideologiem. To brytyjsko-pakistańska kobieta, która przez większość swojego dorosłego życia doświadczyła przemocy na tle rasowym. W tym tygodniu wystąpiła w Izbie Gmin i powiedziała poseł Lib Demokratycznej Partii Demokratycznej Maxowi Wilkinsonowi, że w przeciwieństwie do niego to ona jest nazywana „pieprzoną Paki” w drodze do pracy. Nie musisz zgadzać się ze wszystkimi szczegółami, ale oczernianie jej jako żołnierza ekstremizmu jest groteskowe.
Prawdziwym problemem nie jest plan Mahmooda. Zależy od tego, czy będzie mogła to dostarczyć. Partia Pracy lunatykuje w tę samą pułapkę, o którą oskarża Torysi popadnięcia w – twardą rozmowę, nic nie robiąc. I tym razem nie będą mogli winić konserwatywnego chaosu.
Jeśli te reformy upadną pod naciskiem parlamentarzystów Partii Pracy, Keira Starmera będzie całkowicie właścicielem skutków ubocznych. I będzie obdarowany Nigela Farage’a najprostsza wiadomość, jaką można sobie wyobrazić: „Mówiłem ci, że Partia Pracy tego nie naprawi”.
Kraj już wie, że system azylowy jest uszkodzony. To rząd musi udowodnić, że zamierza go naprawić. Jednak niektórzy parlamentarzyści Partii Pracy są tak zdeterminowani, by przyjąć postawę, że nie widzą szerszego obrazu. Społeczności, które poradziły sobie z szybkim napływem osób ubiegających się o azyl, często przebywających w hotelach przez lata, są wyczerpane. Chcą systemu, który rozróżnia prawdziwych uchodźców od ludzi, którzy uważają, że Wielka Brytania jest delikatna. I tak, chcą usunięcia nielegalnych użytkowników. Nie po niekończących się apelach. Nie po dziesięciu latach batalii sądowych.
Obłuda zapiera dech w piersiach. Lewicowi politycy przez lata przedstawiali się jako moralni arbitrzy w sprawie migracji. Kiedy jednak w ich własnych okręgach wyborczych zaproponowano zakwaterowanie dla azylantów, starano się zablokować pozwolenia na budowę. Zielony poseł Carla Denyer wyglądał na gotowy do eksplozji w tym tygodniu, kiedy Mahmood zwrócił na to uwagę.
Są to jednak przekonania o luksusie ubrane we współczucie – i wyborcy o tym wiedzą.
Mahmood zna liczby, koszty i presję na mieszkalnictwo, opiekę społeczną i policję. Wie też, że w przypadku niepowodzenia Partii Pracy okno na rozsądne, centrolewicowe rozwiązanie całkowicie się zamknie. Następny rząd nie będzie się kłócił o okresy przeglądu i ograniczenia wizowe. Będą się spierać o opuszczenie EKPC, wyparcie ze strony marynarki wojennej i całkowity zakaz składania wniosków o azyl. Nastroje społeczne się zmieniają. Mahmood próbuje go złapać, zanim stwardnieje i zmieni się w coś bardziej bezlitosnego.
Jeśli parlamentarzystom Partii Pracy naprawdę zależy, muszą położyć kres teatralności i spojrzeć swoim wyborcom w oczy. Wybór nie leży pomiędzy „współczuciem” a planem Mahmooda. To coś pomiędzy planem Mahmooda a przekazaniem numeru 10 Nigelowi Farage’owi.


















