Następnie przerwał mu Prezydent. „Czy kiedykolwiek myślałeś, że zostanę nazwany rozjemcą?”
Glenn odpowiedział: „Właściwie to zrobiłem”.
Kiedy już się do tego zabrał, jego pytanie dotyczyło Alyssy Farah, byłej doradczyni w Białym Domu podczas pierwszej kadencji Trumpa, która obecnie jest współgospodarzem popularnego dziennego talk show „The View” stacji ABC i zagorzałym krytykiem Trumpa. Według Glenna Farah obiecała w telewizji założyć kapelusz Make America Great Again, jeśli rzeczywiście uda mu się doprowadzić do uwolnienia izraelskich zakładników przetrzymywanych w Gazie, ale jeszcze tego nie zrobiła. Po wyjaśnieniu tego wszystkiego Prezydentowi, jego pytanie do Trumpa składało się tylko z dwóch słów: „Twoja odpowiedź?”
Dzień później Glenn ponownie pojawił się przed Trumpem na konferencji prasowej z udziałem prezydenta i dyrektora FBI Kasha Patela. Wiadomością z wydarzenia było między innymi to, że Trump skarżył się, że organy ścigania powinny prowadzić dochodzenia i ścigać większą liczbę jego wrogów politycznych, oraz potwierdził, że potajemnie nakazał CIA przeprowadzenie operacji w Wenezueli. Glenn chciał jednak poruszyć kwestię jednego z odwiecznych zainteresowań Trumpa – tego, co prezydent nazywa „sfałszowanymi wyborami” w 2020 r. „Nawiasem mówiąc, trzykrotnie wygraliście Gruzję” – przekrzykiwał innych reporterów próbujących zadawać pytania. Ed O’Keefe z CBS News, stojący przed Glennem, kręcił głową z czymś, co wyglądało na irytację. Jednak to ostatnia część wymiany zdań naprawdę wyróżniała się. W odpowiedzi Glennowi Trump powiedział: „Tak, zgadzam się. Czy zgadzasz się ze mną?” Po tym, jak Glenn odpowiedział: „Tak”, Prezydent szybko wtrącił się: „I on jest mediami! On jest mediami!”
Nie mogę sobie wyobrazić lepszego ujęcia tego, dlaczego administracja Trumpa zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby wypatroszyć stuletnią tradycję niezależnych reportaży Białego Domu. Za jego drugiej kadencji nie wystarczyło już nazywanie prawdziwych wiadomości fałszywymi; teraz to fałszywe wiadomości wypierają prawdziwych dziennikarzy, aby odgrywać rzeczywistość. A kiedy Trump chce potwierdzenia, czy to ze względu na swoje fałszywe twierdzenia o oszustwie wyborczym, czy z innego powodu, może teraz twierdzić, że „media” mu je dały. Ile czasu może minąć, zanim w tym pokoju będzie tylko Brian Glenns?
Można by pomyśleć, że kremlinizacja puli prasowej Białego Domu nie ma tak naprawdę znaczenia w momencie, gdy w kraju jest tak wiele innych kryzysów wywołanych przez Trumpa. Albo że narzekanie na to, że odebrano im korzyści, jest po prostu samolubne ze strony dziennikarzy. Albo że Prezydent nie ma obowiązku, prawnego ani innego, odpowiadania na pytania kogokolwiek. Wszystko to są słuszne uwagi.
Ale powodem, dla którego warto zwracać uwagę na to, co dzieje się z relacjami z prezydentury, jest to, że Trumpowi zależy na tym być może bardziej niż na czymkolwiek innym. Nigdy nie było Prezydenta mającego większą obsesję na punkcie mediów i takiego, dla którego szacunek innych, nawet jeśli jest to bzdura w najprostszej formie, miałby tak duże znaczenie. Wiadomo, że spędza wiele godzin dziennie na przeglądaniu doniesień o sobie w wiadomościach kablowych. Nie ma żadnego szczegółu jego publicznego wizerunku, który by go nie dotyczył. W tym tygodniu w obszernym poście w mediach społecznościowych skrytykował Czas na okładce poświęconej jego bliskowschodniej dyplomacji, która była tak pochlebna, zatytułowano ją „Jego Triumf”. Trumpowi towarzyszyło dołączone zdjęcie, które uznał za „najgorsze wszechczasów”. Rzecz w tym, że nie ma zadowalającego lidera, którego potrzeba afirmacji jest tak bezdenna.
Dotychczasowym szablonem drugiej kadencji Trumpa było przekształcenie Białego Domu w miejsce coraz bardziej pozbawione ograniczeń i krytyki. Odeszli już doradcy pierwszej kadencji, tacy jak John Kelly czy Jim Mattis, którzy postrzegali siebie jako narzędzia kontroli skłonności Trumpa do zbuntowania się. Muszą się zgłaszać tylko ludzie zgadzający się i pochlebcy, a wydaje się, że coraz częściej konkurują ze sobą, aby wymyślić jak najbardziej przesadne komplementy dla szefa. W ubiegły weekend podczas wiecu w Tel Awiwie z okazji wynegocjowanego przez Trumpa porozumienia o uwolnieniu izraelskich zakładników Steve Witkoff, negocjator Trumpa na Bliskim Wschodzie, ogłosił go „największym prezydentem w historii Ameryki”. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby pomyśleć, jaki wpływ ma taka rozmowa jego doradców na człowieka z ego Trumpa. Pytania reporterów mogą wkrótce okazać się ostatnią rzeczą, która będzie wiązała Prezydenta z przynajmniej jakąś formą rzeczywistości.
Dlatego nietrudno przewidzieć, dokąd to wszystko zmierza. Wygląda na to, że Trump buduje dla siebie wymarzony pałac niekończącej się nadymności, pozłacaną, bezpieczną przestrzeń, w której nie będzie już trudnych pytań, natrętnych reporterów ani bezczelnych żądań informacji, których nie chce udzielić. I wyobraźcie sobie, jak bardzo potężny będzie się wtedy czuł Prezydent, który już wierzy, że Konstytucja daje mu władzę „robienia, co chcę”. Podjęte w tym tygodniu posunięcie Pentagonu mające na celu skuteczny zakaz dziennikarstwa w swoich salach nie było odejściem od normy – było zapowiedzią. ♦


















