TW środę słońce zalało się czerwienią, zanurzając się w Pacyfiku, rzucając pomarańczowy odcień na tlącą się rzeź na południowym wybrzeżu Kalifornii. To będzie dzień, o którym szybko się nie zapomni Los Angelesktóremu wieczorem towarzyszyły katastrofalne pożary niemal we wszystkich kierunkach.
Jest zbyt wcześnie, aby określić pełny zakres zniszczeń spowodowanych przez pożary, ale w dzielnicach graniczących z Pożar palisad było jasne, że wpływ był ogromny.
Przez cały dzień telefony komórkowe mieszkańców pobliskich gmin emitowały ostrzeżenia, gdy przedłużono obowiązkowe linie ewakuacyjne w związku z dalszym rozprzestrzenianiem się pożarów powodowanych przez wiatr. Wyczerpani mieszkańcy, w tym niektórzy, którzy doświadczyli już szalonych ucieczek, ponownie spieszyli się, aby uciec przed niebezpieczeństwem.
Pewien mężczyzna, który schronił się w ekskluzywnej restauracji w Brentwood, nazwał ten sygnał „ścieżką dźwiękową tygodnia”. Właśnie dowiedział się, że jego dom znalazł się wśród tych, które zaginęły w pożarze Palisades, wciąż szalejącym w kanionach nad Santa Monica i Malibu.
Wiele innych osób otrzyma tę samą wiadomość w nadchodzących dniach.
Strażacy tankujący swoje ciężarówki i zaopatrujący się w przekąski w środowe popołudnie – co stanowiło krótką chwilę wytchnienia od całodobowych walk w niebezpiecznych warunkach – stwierdzili, że zniszczenia nie przypominają żadnych, jakie widzieli w swojej kilkudziesięcioletniej karierze.
Nieupoważnieni do wypowiadania się na piśmie, podzielili się anegdotycznymi informacjami z ognistej linii frontu: według szacunków jednego ze strażaków tylko jeden na pięć domów został oszczędzony w zwęglonych kanionach pozostawionych przez rozległy ogień.
Znany na całym świecie odcinek autostrady Pacific Coast Highway – malownicza droga przy plaży pomiędzy Santa Monica a Malibu została pozostawiona w ruinie. Wciąż tlące się konstrukcje, które stoją wzdłuż autostrady na zboczach nad morzem i naprzeciw morza, w środę plunęły płomieniami i dymem w wieczorne niebo, gdy poczerniałe palmy unosiły się na nieustępliwym wietrze.
Region ten nękały już wcześniej katastrofalne pożary – i to nie tak dawno temu.
Setki domów zginęło w pożarze górskim, który spłonął na północy w listopadzie, a dziesiątki kolejnych w pożarze Franklina, który dotknął Malibu w zeszłym miesiącu. W ciągu następnych tygodni oczekiwane deszcze nigdy nie spadły, a spragnione krajobrazy nadal wysychały. Silny wiatr, typowy dla tej pory roku, tylko dodał chaosu do opanowanych przez ogień warunków, powodując szybkie rozprzestrzenianie się płomieni.
Ogień Palisades wdarł się głębiej w gęsto pokryte, suche zbocza wzgórz, zamykając społeczności i domy rozsiane po malowniczym obszarze z widokiem na Ocean Spokojny.
Gdy w środę rano nad górami uniósł się czarny dym, a na grani pojawiły się płomienie, wielu mieszkańców Kanionu Topanga, artystycznej i wiejskiej enklawy, która jest zaznajomiona z radzenie sobie z chaotycznymi pożarami, ewakuowało się już. Drogi wijące się przez kanion były puste, z wyjątkiem kilku pozostałych, którzy zdecydowali się pozostać i tych, którzy byli w drodze do wyjścia. Małe grupy zatrzymywały się przy punktach widokowych, aby obserwować, jak ogień rozprzestrzenia się po obszarze, z którego właśnie uciekli.
Wśród nich Matt i Joseph Brown, ojciec i syn, którzy wspólnie spędzili kilkadziesiąt lat mieszkając w tej okolicy. W ciągu ostatnich 24 godzin Joseph brał udział w gorączkowej i chaotycznej ewakuacji z Palisades, kiedy po raz pierwszy wybuchł pożar. Następnie pomógł Mattowi i jego rodzinie, gdy spieszyli się, aby zebrać zwierzęta – konie, psy i małego osła – zanim dotarły do nich płomienie. Matt stwierdził, że kury i króliki w kurnikach należy pozostawić.
Sąsiedzi, którzy pozostali, pod ochroną wynajętych prywatnie zastępów straży pożarnej, wkrótce potem przekazali mu wiadomość, że pożar strawił kurnik i jego mieszkańców wraz z pensjonatem.
Dalej Jane Connelly wciąż pracowała, aby uratować swojego konia Louiego, który był tak przestraszony chaosem, że nie chciał wejść do przyczepy. Zamiast tego zdecydowała się wyprowadzić go na smyczy. „Musiałam najpierw wyprowadzić psy, koty i dziecko” – powiedziała, oddychając ciężko, gdy szybko szła poboczem pochyłej drogi. Po 15 latach pracy w tej dziedzinie był to pierwszy smutny moment.