I zapytał kiedyś Jeana-Marie Le Pena podczas wyborów regionalnych w 1992 r. o hasło Frontu Narodowego (FN) Kiedy przybędziemy, odejdąco z grubsza można przetłumaczyć jako „Kiedy my wejdziemy, oni wyjdą”. Kogo – zapytałem Le Pen – miał na myśli, mówiąc „oni”? Nie odpowiedziałby bezpośrednio, ale wywołał śmiech zwolenników, mówiąc: „Wszyscy tutaj oprócz ciebie wiedzą, co to znaczy”.
Skrajnie prawicowy podburzacz motłochu może w końcu nim być zmarł w wieku 96 lat po długiej, zapalającej karierze politycznej, ale te nacjonalistyczne idee antyimigracyjne są żywe i mają się dobrze we Francji XXI wieku.
Rzeczywiście, Le Penowi udało się po raz ostatni podzielić naród po śmierci, tak jak zrobił to za życia. Lewicowi politycy wyrazili oburzenie z powodu tego, co nazwali niedopuszczalnym hołdem złożonym przez nowego centrowego premiera François Bayrou, który w oświadczeniu dla X powiedział, że niezależnie od dzielących ich różnic Le Pen była główną postacią francuskiego życia politycznego i że „wiedziano, kiedy walczył przeciwko niemu, jakim był wojownikiem”.
Jak na ironię, jego śmierć może oczyścić scenę aby jego córka, Marine Le Pen, objęła stanowisko prezydenta Francji po rzekomym oczyszczeniu utworzonej przez siebie partii i z której wydaliła go w 2015 roku – swojego rasistowskiego bagażu. Sondaże sugerują gdyby teraz odbyły się przedterminowe wybory prezydenckie, pobiegłaby do zwycięstwa ze wszystkimi chętnymi. Trzeba jednak powiedzieć, że to tylko migawki sparaliżowanego politycznie kraju w złym humorze, a nie nieomylny barometr.
Fakt, że Bayrou i prezydent Emmanuel Macron poczuli się zobowiązani do zachowania przynajmniej uprzejmości w stosunku do starszej Le Pen, był raczej potwierdzeniem wpływu jego córki na współczesną politykę niż hołdem dla jego kariery. Ich niezręczne kondolencje – Macron powiedział, że „historia oceni” jego dziedzictwo – zawdzięczała nie tyle nakazowi, aby nie mówić źle o zmarłych, ile ich chęci okazania jej szacunku w nadziei, że nie obali ona kolejnego rządu mniejszościowego po tym, jak wyłączyła wtyczkę Krótkotrwały gabinet Michela Barniera ostatni miesiąc.
Po zamordowaniu swojego coraz bardziej nieobliczalnego politycznie ojca Marine Le Pen w końcu pogodziła się z nim na osobności, pod warunkiem, że nie będzie wystawiany na widok publiczny. Nie dotrzymał całkowicie swojej części umowy, nadal wygłaszał tyrady na wideoblogu, a dopiero w zeszłym roku sfilmowano go, jak śpiewał w swoim domu z grupą rockową z rzekomym stowarzyszenia neonazistowskie.
Były spadochroniarz z piracką czarną przepaską na oku, który służył we francuskiej brudnej wojnie przeciwko algierskim nacjonalistom w latach pięćdziesiątych, założył FN w 1972 r. z bandą weteranów reżimu Vichy, którzy współpracowali z nazistowskimi Niemcami, zatwardziałych kolonialistów, którzy brutalnie sprzeciwiali się niepodległości Algierii i fundamentalistów katolickich. Uosabiały ciemniejszą stronę historii, którą większość społeczeństwa, przesiąknięta mitem Charlesa de Gaulle’a o Francja zjednoczeni w oporze, woleli o tym nie rozmawiać.
Ogniste oratorium i wyrachowane prowokacje – likwidacja nazistowskich komór gazowych jako „szczegół” historii i rozkoszowanie się antysemickimi kalamburami – popchnął Le Pen w ciągu trzech dekad od zapomnienia skrajnie prawicowego wariata do drugiej tury wyborów prezydenckich. W latach 80. otrzymał pomocną dłoń od socjalistycznego prezydenta François Mitterranda, który zachęcał telewizję publiczną do emitowania skrajnie prawicowego napastnika w ramach taktyki mającej na celu podzielenie konserwatywnej opozycji. Wprowadzając proporcjonalną reprezentację w wyborach parlamentarnych w 1986 r., Mitterrand po raz pierwszy wpuścił FN do Zgromadzenia Narodowego.
Przełomowy szok Le Pen w 2002 roku wybory prezydenckiespychając socjalistycznego premiera Lionela Jospina na trzecie miejsce, wywołało falę protestów i moment jedności narodowej, który doprowadził do przeważającej reelekcji gaullistowskiego prezydenta Jacques’a Chiraca. Po pięciu kampaniach prezydenckich i jeszcze większej liczbie występów w sądach czas starego konia bojowego dobiegł końca.
Jak jakiś diabelski Mojżesz, Le Pen widział z daleka Ziemię Obiecaną, ale nigdy w niej nie postawił stopy, ponieważ zgrzeszył. Wielokrotnie skazany nawoływania do nienawiści rasowej i dyskryminacji, zaprzeczania Holokaustowi i przepraszania za zbrodnie wojenne, ojciec chrzestny francuskiej skrajnej prawicy wolał wzbudzać uprzedzenia i stać się pariasem, niż złagodzić swój ton, aby zdobyć urząd publiczny. Wiedział, jak zagwizdać na psa, aby wywołać głęboki nurt antyarabskiego rasizmu we Francji. Wszystko było winą imigrantów – bezrobocie, przestępczość, brak szacunku dla władzy.
Wielu konserwatywnych polityków głównego nurtu zaakceptowało jego stwierdzenie o „imigracji wymkniętej spod kontroli”. Być może nigdy nie zdobył władzy, ale zmienił dyskurs polityczny Francji, czyniąc samozwańczą ojczyznę praw człowieka miejscem mniej przyjaznym i tolerancyjnym.
Marine Le Pen wybrała przeciwną drogę. Spędziła ponad dekadę na detoksykacji wizerunku partii w procesie, który nazwała demonizacjadosłownie „demonizacja”. Zmieniła nazwę partii, zastępując Front na Rally (Zgromadzenie), słowo od dawna należące do gaullistów. Kiedy polityki takie jak opuszczenie euro lub opuszczenie UE przestraszyły klasę średnią i okazały się przegrane w głosowaniu, porzuciła je.
Nieobciążona historią pokolenia ojca samotna matka odrzuciła partyjny sprzeciw wobec aborcji i małżeństw homoseksualnych, całym sercem poparła Izrael i pozycjonowała się jako orędowniczka sekularyzmu przeciwko politycznemu islamowi. Jak stale przypomina klasie politycznej, RN zdobyła 11 milionów głosów w zeszłorocznych przedterminowych wyborach parlamentarnych.
Gwizdek dla psa Marine Le Pen jest subtelniejszy niż gwizdek jej ojca, ale we Francji coraz więcej osób szczeka w takt jej melodii.