Donovan Mitchell, postawiony przed wyzwaniem rozwiązania często omawianego problemu rankingów w NBA, uśmiechnął się, udzielając natychmiastowej odpowiedzi.

„Wdawaj się w więcej bójek” – powiedziała gwiazda Cleveland Cavaliers.

Oczywiście żartował i w swojej prawdziwej odpowiedzi udzielił swojej zwykłej elokwencji. Ale istota jego żartu dotyczyła czegoś.

Największym problemem NBA nie jest (głównie) liczba rzutów za trzy punkty, może z wyjątkiem tych, którzy polują na dyskredytację. Nie chodzi też o długość sezonu ani postrzeganą banalność meczów w sezonie zasadniczym. Czy to są obawy? Jasne. Ale tylko jako nisko wiszący owoc dla nienasyconych.

Prawdziwy problem, ten udowodniony przez wzrost oglądalności w Boże Narodzenieto pragnienia magnetyzmu gwiazd ligi, nie takich jak Stephen Curry, LeBron James i Kevin Durant. To kolejne pokolenie ambasadorów NBA, które nie zrobiło jeszcze wystarczająco dużo, aby zwrócić na siebie uwagę.

Zarówno LeBron, jak i Curry prowadzą przeciętne drużyny, a mimo to zdominowali dzień pokazowy NBA.

zejść głębiej

ZEJDŹ GŁĘBEJ

Kevin Durant po świątecznej wygranej Suns: NBA zostanie, „ale mamy trudny okres”

Bez wątpienia niesprawiedliwe jest porównywanie atrakcyjności kolejnej fali gwiazd z legendami, które pozostawiły ślady przez trzy dekady. Ale z pewnością można się zastanawiać, kto przejmie od nich pałeczkę. Albo kto w ogóle tego chce. Wiemy, że Anthony Edwards to robi, ale gwiazda Minnesoty Timberwolves musi wygrać, aby jego charyzma miała znaczenie. Wiemy, że Jayson Tatum tego chce, ale charyzma lidera Boston Celtics nie do końca równa się jego sukcesom. To trudny taniec.

Ale NBA została zbudowana na tym, na supergwiazdie, która jest zarówno nieuchwytna, jak i namacalna. NBA została zbudowana na magnetyzmie Magica Johnsona i Larry’ego Birda. Pierwszy z nich był bardziej skierowany do przodu niż drugi, ale obaj wykonali zadanie postawienia ligi na plecach.

Michael Jordan dbał o to, aby zawsze był dobrze ubrany i dobrze się prezentował, szanując rzeczywistość, w której spotkanie z nim było chwilą dla ludzi. Kobe Bryant całe życie przygotowywał się do kominka. James chętnie pojawia się w świadomości publicznej od 16 roku życia. Curry nasyca rynek sobą. Durant wydaje się być anty-supergwiazdą, ale stawia na dostępność i przejrzystość dba o ligę i grę tyle, co ktokolwiek inny, jeśli nie więcej.

Supergwiazdy NBA, te, które niosą ze sobą ligę, zawsze zdawały się rozumieć, że ta rola to w równym stopniu odpowiedzialność, jak i korzyść. Wraz z maksymalnymi kontraktami i honorem elitarnego królestwa przychodzi ciężar niesienia pochodni.

I Mitchell miał słuszną uwagę. Ich ciężar nie skończył się wraz z dniami gry.

„Sposób, w jaki mówimy o naszej grze, jest ogromny” – powiedział Mitchell. „Sądzę, że sposób, w jaki mówimy o naszych obecnych zawodnikach, ma ogromny wpływ na to, co myślą ludzie. Niektórzy ludzie mówią: „Kim jest ten facet?” Jak on to zarabia? Myślę, że ogólnie nie jest to najwspanialszy wygląd. … Wielu facetów, którzy są na emeryturze, okazali miłość i nadal będą to robić. Ale myślę, że to wielka rzecz… w pewnym sensie sposób, w jaki mówisz o produkcie. To jest coś, w czym naprawdę możemy być lepsi jako całość, jako bractwo”.

Mimo to wydaje się, że kolejnemu pokoleniu supergwiazd nie zależy tak bardzo na kontynuowaniu tradycji stawiania ligi na plecach i zdobywania sympatii publiczności.

Jaysona Tatuma i Shai Gilgeous-Alexandera


Jayson Tatum wycofuje się z Shai Gilgeous-Alexander podczas niedzielnego meczu w Oklahoma City. Należą do największych gwiazd nowej generacji NBA. (Joshua Gateley / Getty Images)

Trzeba przyznać, że niektórzy z tych graczy po prostu nie są w naturalny sposób przyciągani przez światło reflektorów. A oni po prostu są sobą, autentycznymi, wycofującymi się w granice ciemności i spokoju.

Trzeba przyznać, że kilku z nich nie pochodzi z tego narodu. Być może nie tęsknią za sympatią amerykańskiego społeczeństwa. Najlepszy zawodnik ligi Nikola Jokić wcale nie wydaje się mieć na to ochoty. Z pewnością ci, którzy tego chcą, mogą, co zrozumiałe, nie wiedzieć, jak to zdobyć. Mają swój własny dom, do którego mogą się wycofać. Taka jest rzeczywistość ligi globalnej.

Trzeba przyznać, że wychowali się w innych czasach. Oczekiwania dotyczące dostępu stały się wyniszczające, podobnie jak konsekwencje takiego dostępu. Każdy, kto oglądał „The Last Dance”, dokument ESPN o sezonie 1997/98 Chicago Bulls, widział, ile kilogramów supergwiazda odebrała Jordanowi. To byli po prostu tradycyjni dziennikarze gazet i programów telewizyjnych. Od tego czasu krajobraz medialny rozmnożył się jak mokre gremliny.

Trzeba więc przyznać, że chęć nie zagłębiania się w tę konfigurację jest w rzeczywistości racjonalną reakcją. Ponieważ jednak gracze nie są nagradzani racjonalnie, można poprosić ich, aby mimo wszystko zaangażowali się w grę. Podobnie jak ich przodkowie w sławie.

Potrzebujemy więcej od następnego pokolenia.

Zmniejszyli wielkość. Ci kolesie są Dobry. Ta umiejętność jest poza schematami.

„Dla nas” – Mitchell wyjaśnił rolę kolejnej fali gwiazd – „jest to kontynuacja gry w koszykówkę na wysokim poziomie. Zawsze będzie dyskusja. Zawsze będzie o czym rozmawiać. Po prostu kontynuuj grę w koszykówkę na wysokim poziomie. … Myślę, że najważniejszą rzeczą dla nas jest kontynuowanie gry.

Tak. Ale potrzeba czegoś więcej niż tylko świetnej koszykówki. Potrzeba czegoś więcej niż tych nieatrakcyjnych, wypielęgnowanych osobistości wybranych na podstawie grupy fokusowej przez jakąś firmę reklamową. Potrzeba czegoś więcej niż tylko bezpiecznych komentarzy ze strachu przed wirusem. To coś więcej niż tylko chęć gry w koszykówkę i powrotu do domu.

Mitchell o tym wie. Jest niekwestionowanym fanem tej gry. Ma 28 lat i należy do grona przyszłych niosących pochodnię. Obecność jego Cavaliers na szczycie Konferencji Wschodniej stawia go w roli jednego z głównych ambasadorów. Kiedy w fazie play-off nadejdzie dym, czy to z Bostonu, czy z Milwaukee, Mitchell będzie się wdychał.

zejść głębiej

ZEJDŹ GŁĘBEJ

Rankingi mocy NBA: Postaraj się przygotować na styczniowe upadki

W środę wieczorem starje się z Shai Gilgeous-Alexanderem. Oklahoma City kontra Cleveland to potencjalna zapowiedź finałów NBA. W grze występuje dwóch najbardziej wybuchowych obrońców w postaci Mitchella i SGA, dwóch niesamowitych młodych graczy w postaci Jalena Williamsa i Evana Mobleya. To powinien być pierwszorzędny pojedynek.

Jedyne, czego potrzeba, to trochę fajerwerków.

To sekret NBA. Rywalizacja. Które są inspirowane osobowościami i napędzanymi fabułami. Zderzenie gwiazd. Gracze, którzy inspirują nienawiść i miłość.

NBA jest winna. Nastawienie własności na tłumienie dynastii pozbawia także ligę tego szczególnego elementu, jaki wnoszą dynastie. Teraz go brakuje i nie jest jasne, skąd przyjdzie.

Zwiększa to potrzebę podtrzymywania sztandaru przez graczy. Wymaga to od bohaterów wrażliwości, ujawnienia czegoś więcej niż tylko własnej gry. Chęć wzięcia udziału w melodramacie tego wszystkiego.

„Więcej bójek”, jak zażartował Mitchell, można przełożyć na większą chęć do mieszania sytuacji. Raczej chęć zderzenia się ze sobą. Raczej chęć rywalizacji, teatralnego rzucania sobie nawzajem wyzwań. Raczej chęć zachowania przejrzystości i przyjęcia wszelkich dramatów, jakie z tego wynikną.

W ten sposób LeBron i Curry dotarli do tego punktu, w którym są seniorami koszykówki i nadal są głównymi graczami w lidze. Pojedynkowali się przez cztery lata z rzędu na najwyższym poziomie. Idą na siebie. Ich historia obejmuje rozmowy o śmieciach i rywalizację między nimi. Wzbudzali w równym stopniu pogardę, co uwielbienie, co podwoiło ich zainteresowanie. Nie byli zainteresowani odgrywaniem tego na luzie.

NBA desperacko pragnie nowej rywalizacji.

Przez chwilę wydawało się, że następni będą Luka Dončić z Dallas Mavericks i Devin Booker z Phoenix Suns. Wiemy, że Dončić chce to zamieszać. Ale ta iskra była krótkotrwała, choć całkowicie przykuwająca.

Przez chwilę wydawało się, że następny będzie Ja Morant. I nadal może nim być. Ale musi przywrócić swoje Memphis Grizzlies na tę wielką scenę.

Wyglądało, jakby Edwards zmierzał na szczyt. Ale jego Timberwolves zaczynają bardziej przypominać błysk na patelni.

Kto bierze pochodnię? Nie przechodzi przez osmozę. Ktoś musi go wyrwać z rąk obecnych właścicieli. Ktoś musi wystarczająco często pojawiać się na dużej scenie i wywierać na niej wystarczająco duży wpływ, aby wzbudzić pasję.

Dwie przyszłe twarze ligi, jak ma nadzieję NBA, zamknęły rok 2024 pojedynkiem w Oklahoma City. SGA kontra Ant Man.

Gilgeous-Alexander zdobył 19 ze swoich 40 punktów w dominującej trzeciej kwarcie. Oddał 15 strzałów, dziewięć celnych, a siedem z obszaru zastrzeżonego. Był to pokaz mistrzostwa SGA w penetracji. Zapytano go, jak znaleźć drogę do obręczy w starciu z jedną z najlepszych defensyw ligi — z udziałem takich psów, jak Jaden McDaniels, Donte DiVincenzo i Edwards, a jego wsparciem był czterokrotny Defensywny Gracz Roku Rudy Gobert.

SGA, otoczony przez kolegów z drużyny, jak podczas każdej rozmowy na korcie, zrobił pauzę, zanim odpowiedział. W końcu wydał z siebie „hmmmm”, wzdychając, opierając ramiona. Spojrzał w stronę krokwi, szukając w mózgu odpowiedzi. Potarł nawet brodę, próbując wymasować umysł w poszukiwaniu właściwych słów.

NBA potrzebuje go, aby wykorzystał tę chwilę, aby uczynić ją chwilą. W rywalizacji o uwagę, w obliczu wkraczania ligi NFL na jej przestrzeń i narracji poniżającej ligę, SGA wypadałoby się włączyć. Ogłosić swoją supremację. Drażnij Edwardsa. Zrób to coś. „Więcej walk”. Najwyraźniej nie byłoby to dla niego organiczne. Ale na pewno by się przydało.

Wreszcie odpowiedział.

„Ja” – powiedział Gilgeous-Alexander, trzymając przez chwilę otwarte usta, zanim wypuścił słowa. „Dochodzę do krawędzi każdego”.

Wystarczająco blisko. Na razie.

zejść głębiej

ZEJDŹ GŁĘBEJ

Thompson: Ciężar Steph Curry

(górne zdjęcie Shai Gilgeous-Alexander i Donovana Mitchella: Jason Miller / Getty Images)

Source link