IWłaśnie wróciłem z Waszyngtonu, gdzie poziom niepokoju związanego z wyborami prezydenckimi jest ogromny. Prawie tak wysoko, jak jest w środku Europa. Wybory w USA cieszą się zdecydowanie największym wpływem na świecie, a regionem, który najbardziej ich dotknie, będzie Europa (a następnie Azja i Pacyfik). Skutki wyborów dotyczące bezpieczeństwa, gospodarki i demokracji będą odczuwalne na całym kontynencie bardziej niż w jakiejkolwiek innej części świata.
Świadomi tego europejscy decydenci i eksperci w Brukseli i stolicach krajowych niepokoją się od ponad roku. Jednak bardziej się martwiliśmy, niż podjęliśmy działania. Skupiliśmy się na niektórych możliwych konsekwencjach bardziej niż na innych.
Co więcej, chociaż skupiliśmy się prawie wyłącznie na tym, co może oznaczać reelekcja Donalda Trumpa, w głębi duszy w to wierzymy Kamala Harris przebrnie, mimo że nie zastanawialiśmy się zbytnio nad tym, jak mogłaby wyglądać administracja Harrisa.
Większość europejskich planów uwzględnia potencjalny wpływ na gospodarkę, na przykład szczegółowe przemyślenia, w jaki sposób UE może zareagować na wojnę celną z USA pod rządami drugiej prezydentury Trumpa. Prawdopodobnie zaczęłoby się od szeregu hojnych ofert przy stole negocjacyjnym, po czym nastąpiły działania odwetowe gdyby to się nie udało. Jednakże pozostają dwa pytania.
Gdyby Stany Zjednoczone rzeczywiście podniosły cła na UE, jak kraje europejskie poradziłyby sobie z tym w kontekście… już eskaluje wojna handlowa UE przeciwko Chinom? I jak zareagowaliby na taką możliwość trójstronna wojna gospodarczana przykład nałożenie przez USA wtórnych sankcji na produkty UE oparte na chińskich komponentach lub technologii?
Jeśli zapobiegnie się najgorszemu i Harris zostanie wybrany, Europejczycy dość leniwie założyli, że (lekko protekcjonistyczne) podejście Joe Bidena do handlu, inwestycji i przemysłu będzie kontynuowane. Chociaż może to być prawdą lub nie, nie jest jasne, jakiego rodzaju koordynację można ustanowić lub wzmocnić z USA, aby zapewnić, że Europejczycy nie znajdą się w tyle, tak jak miało to miejsce w 2022 r., po wprowadzeniu redukcji inflacji w USA ustawy, która zagroziła rozwijającemu się zielonemu przemysłowi w UE poprzez przesunięcie inwestycji do USA.
Wracając do bezpieczeństwa, jest to obszar, który budzi zdecydowanie największy niepokój w Europie. To zrozumiałe. Podczas gdy niewielu z nas wierzy, że Stany Zjednoczone faktycznie wycofają się z NATO pod drugą kadencją Trumpa, niewielu z nas wątpi, że Waszyngton pozostawi Ukrainę swojemu losowi, co może doprowadzić do porozumienia Rosja-USA nad głowami Ukraińców i innych Europejczyków. Nazywanie tej kapitulacji „pokojem” może również prowadzić do europejskiego podziału między tymi, którzy (mądrze) postrzegaliby to jako zszywanie, które pozwoliłoby Władimirowi Putinowi przygotować się do wypicia kolejnego łyku terytorium Europy, a innymi, którzy – czy to poza słabość lub przekonanie podążać zgodnie z linią kapitulacji Ukrainy Trump-JD Vance.
Właśnie dlatego, że konsekwencje dla bezpieczeństwa i polityki dla Europy mogą być tak poważne, reelekcja Trumpa może być na tyle traumatyczna dla Europejczyków, że faktycznie dokonają skoku w integracji obronnej. To coś, co francuski prezydent Emmanuel Macron zajmuje się promocją od wielu lat pod hasłem europejskiej autonomii strategicznej. Bardziej praktycznie, chodzi o to, w jaki sposób fundusze i regulacje UE – jak najlepiej Pakt bezpieczeństwa UE-Wielka Brytania – można by wykorzystać do wsparcia europejskiego filaru w ramach NATO.
Niestety, prawie nikt nie zastanawiał się, jakie mogą być konsekwencje prezydentury Harrisa dla bezpieczeństwa. Z pewnością nie doszłoby do gwałtownego wycofania się USA z Ukrainy i NATO. Prawdopodobnie jednak nastąpiłoby stopniowe wycofywanie się Stanów Zjednoczonych, co sprawiłoby, że rozpoczęcie prac nad zintegrowaną europejską strategią obronną byłoby równie ważne.
I tu pojawia się haczyk 22: podczas gdy prezydentura Trumpa sprawiłaby, że Europejczycy byliby znacznie bardziej skłonni do zjednoczenia się w dziedzinie obronności, ale mieliby mniejsze szanse na odniesienie sukcesu w obliczu wrogiej administracji po drugiej stronie Atlantyku, prezydentura Harrisa sprawiłaby, że Europejczycy byliby znacznie mniej skłonni do integracji swojej obrony, nawet choć sukces jest bardziej prawdopodobny, biorąc pod uwagę fakt, że Europejczycy mieliby sojusznika w Białym Domu.
Fale szoku wywołane wyborami w USA i ich następstwami odbiją się także echem w instytucjach demokratycznych na kontynencie. Kiedy Trump po raz pierwszy doszedł do władzy w 2016 r., Europa minęła już szczyt pierwszej fali nacjonalistycznego populizmu, napędzanej kryzysami gospodarczymi i migracyjnymi w 2010 r. Następnie wybór Trumpa pobudził europejską jedność i demokrację, a niemiecka kanclerz Angela Merkel została przedstawiona jako przywódczyni wolnego świata. Te dni już minęły. Dzisiejsza Europa przeżywa drugą, prawdopodobnie znacznie większą falę nacjonalistyczno-populistyczną, o czym świadczy: wybory krajowe w kilku krajach w ciągu ostatnich kilku lat i Wybory europejskie w czerwcu.
Zwycięstwo Harris, z jej naciskiem na wolność, podział władzy i prawa obywatelskie, wzmocniłoby liberalnych demokratów w Europie, a nawet mogłoby przechylić europejską falę nacjonalistyczno-populistyczną w stronę stagnacji lub upadku. Z pewnością utrudniłoby to rządom nacjonalistycznym, nie tylko na Węgrzech, ale także na Słowacji, we Włoszech, w Holandii i być może w Austrii, kontynuowanie nieliberalnych reform w takich kwestiach jak prawa LGBTQ+, aborcja, azyl, wolności mediów i niezależność sądownictwa. Liberalni demokraci w Europie byliby pobudzeni do walki, prawdopodobnie przy wsparciu administracji Harrisa.
Wybór Trumpa miałby jednak dokładnie odwrotny skutek, przyspieszając „Orbánizacja” Europy oraz ośmielanie skrajnie prawicowych przywódców, partii i rządów na całym kontynencie. Nic więc dziwnego, że Europejczycy odczuwają taki niepokój. Nie tylko nasza gospodarka i bezpieczeństwo są w poważnym niebezpieczeństwie, ale nasze przyszłe istnienie liberalnych demokracji wisi na włosku.