IW ciągu kilku dni od całkowitego zwycięstwa Republikanów w wyborach w USA, które dało tej partii kontrolę nad prezydenturą, Senatem i Izbą, komentatorzy szczegółowo analizowali i analizowali względne zasługi głównych bohaterów – Kamali Harris i Donalda Trumpa. . Wiele powiedziano o ich osobowościach i słowach, które wypowiedzieli; niewiele na temat bezosobowych sił społecznych, które popychają złożone społeczeństwa ludzkie na skraj upadku – a czasem nawet dalej. To błąd: aby zrozumieć przyczyny naszego obecnego kryzysu i możliwe sposoby jego wyjścia, musimy skupić się właśnie na siłach tektonicznych.
Zespół badawczy, którym kieruję, bada cykle integracji i dezintegracji politycznej na przestrzeni ostatnich 5000 lat. Odkryliśmy, że społeczeństwa zorganizowane jako państwa mogą doświadczać znacznych okresów pokoju i stabilności trwających mniej więcej sto lat. Nieuchronnie jednak wkraczają w okresy niepokojów społecznych i załamania politycznego. Pomyśl o końcu imperium rzymskiego, angielskiej wojnie domowej lub rewolucji rosyjskiej. Do tej pory zgromadziliśmy dane na temat setek historycznych państw, które pogrążały się w kryzysie, a następnie z niego wychodziły.
Jesteśmy zatem w stanie zidentyfikować właśnie te bezosobowe siły społeczne, które wzniecają niepokoje i fragmentację, i znaleźliśmy trzy wspólne czynniki: powszechne zubożenie, nadprodukcję elit i rozkład państwa.
Aby lepiej zrozumieć te koncepcje i ich wpływ na amerykańską politykę w 2024 roku, musimy cofnąć się w czasie do lat 30. XX wieku, kiedy powstała niepisana umowa społeczna w formie Franklina D. RooseveltaNowy Ład. Umowa ta równoważyła interesy pracowników, przedsiębiorstw i państwa w sposób podobny do bardziej formalnych umów, jakie spotykamy w krajach nordyckich. Przez dwa pokolenia ten ukryty pakt zapewnił bezprecedensowy wzrost dobrobytu na dużym obszarze kraju. Jednocześnie „wielka kompresja” dochodów i bogactwa radykalnie zmniejszyła nierówności ekonomiczne. Przez około 50 lat interesy pracowników i właścicieli utrzymywano w równowadze, a ogólne nierówności w dochodach pozostawały wyjątkowo niskie.
Ta umowa społeczna zaczęła się rozpadać pod koniec lat siedemdziesiątych. Siła związków zawodowych została podważona, a podatki nakładane na bogatych obniżone. Typowe płace pracowników, które wcześniej rosły wraz z ogólnym wzrostem gospodarczym, zaczęły pozostawać w tyle. Płace skorygowane o inflację utrzymywały się na stałym poziomie, a czasami spadały. Rezultatem był spadek wielu aspektów jakości życia większości Amerykanów. Szokującym sposobem, w jaki stało się to oczywiste, były zmiany średniej długości życia, które utknęły w martwym punkcie, a nawet uległy odwróceniu (a zaczęło się to na długo przed pandemią Covida). To właśnie nazywamy „powszechnym zubożeniem”.
Kiedy dochody pracowników faktycznie utknęły w martwym punkcie, owoce wzrostu gospodarczego zebrały zamiast tego elity. Powstała perwersyjna „pompa bogactwa”, wysysająca pieniądze biednych i przekazująca je bogatym. Wielka Kompresja odwróciła się. Pod wieloma względami ostatnie cztery dekady przywodzą na myśl wydarzenia w Stanach Zjednoczonych w latach 1870–1900 – czas kolejowych fortun i baronów-rozbójników. Jeśli okres powojenny był złotym wiekiem powszechnego dobrobytu, to po roku 1980 można powiedzieć, że wkroczyliśmy w drugi pozłacany wiek.
Witamy, ponieważ dodatkowe bogactwo może wydawać się odbiorcom, ale ostatecznie powoduje problemy dla nich jako klasy. Liczba skrajnie bogatych (tych, których majątek przekracza 10 milionów dolarów) wzrosła dziesięciokrotnie w latach 1980–2020, po uwzględnieniu inflacji. Pewna część tych osób ma ambicje polityczne: niektórzy sami ubiegają się o stanowiska polityczne (jak Trump), inni finansują kandydatów politycznych (jak Peter Thiel). Im więcej jest członków tej elitarnej klasy, tym więcej aspirantów do władzy politycznej zawiera społeczeństwo.
Do 2010 roku piramida społeczna w USA osiągnęła wyjątkowo wysoki poziom: było zbyt wielu niedoszłych przywódców i potentatów rywalizujących o określoną liczbę stanowisk na wyższych szczeblach polityki i biznesu. W naszym modelu taki stan rzeczy ma nazwę: elitarna nadprodukcja.
Elitarną nadprodukcję można porównać do gry w muzyczne krzesła – z tym wyjątkiem, że liczba krzeseł pozostaje stała, a liczba graczy może rosnąć. W miarę postępu gry tworzy się coraz więcej wściekłych przegranych. Część z nich zamienia się w „kontrelity”: chcące rzucić wyzwanie ustalonemu porządkowi; rebelianci i rewolucjoniści, tacy jak Oliver Cromwell i jego Roundheads w angielskiej wojnie domowej czy Władimir Lenin i bolszewicy w Rosji. We współczesnych Stanach Zjednoczonych możemy pomyśleć o zakłócaczach mediów, takich jak Tuckera Carlsona, lub indywidualni przedsiębiorcy poszukujący wpływów politycznych, np Elona Muska wraz z niezliczonymi mniej znaczącymi przykładami na niższych poziomach systemu. W miarę jak zaostrzają się walki pomiędzy elitami rządzącymi a kontrelitami, normy rządzące dyskursem publicznym ulegają rozkładowi, a zaufanie do instytucji spada. Efektem jest utrata spójności obywatelskiej i poczucia współpracy narodowej – bez czego państwa szybko gniją od środka.
Jednym ze skutków całej tej dysfunkcji politycznej jest brak porozumienia w sprawie sposobu zrównoważenia budżetu federalnego. Wraz z utratą zaufania i legitymizacji przyspiesza to załamanie potencjału państwa. Godne uwagi jest to, że załamanie finansów państwa jest często wydarzeniem wyzwalającym rewolucję: tak właśnie stało się we Francji przed 1789 rokiem i w okresie poprzedzającym angielską wojnę domową.
Jak ten krajobraz przekłada się na politykę partyjną? Amerykańska klasa rządząca, w formie, w jakiej ewoluowała od zakończenia wojny domowej w 1865 r., jest w zasadzie koalicją największych posiadaczy bogactwa (przysłowiowy 1%) oraz wysoko wykształconej lub „certyfikowanej” klasy specjalistów i absolwentów (których według nas można by nazwać 10%). Dziesięć lat temu Republikanie byli partią 1%, a Demokraci partią 10%. Od tego czasu oboje zmienili się nie do poznania.
Przekształcenie Partii Republikańskiej rozpoczęło się od nieoczekiwanego zwycięstwo Donalda Trumpa w 2016 r. Był typowym przykładem przedsiębiorców politycznych w historii, którzy wykorzystywali niezadowolenie społeczne, aby zdobyć władzę (jednym z przykładów jest Tyberiusz Grakchus, założyciel partii populistycznej w późnym republikańskim Rzymie). Nie wszystkie jego inicjatywy były sprzeczne z interesami klasy rządzącej – udało mu się np. uczynić kodeks podatkowy bardziej regresywnym. Jednak wielu tak zrobiło, łącznie z jego polityką imigracyjną (elity gospodarcze zwykle faworyzują otwartą imigrację, ponieważ obniża ona płace); odrzucenie tradycyjnej republikańskiej ortodoksji wolnorynkowej na rzecz polityki przemysłowej; sceptycyzm wobec NATO i deklarowana niechęć do wszczynania nowych konfliktów za granicą.
Niektórym wydawało się, że rewolucja została stłumiona, gdy postać typowo establishmentowa, Joe Biden, pokonany Trumpa w 2020 r. Do 2024 r. Demokraci stali się w zasadzie partią klasy rządzącej – 10% I 1%, ujarzmiwszy własne skrzydło populistyczne (na czele z senatorem z Vermont Berniem Sandersem). To przesunięcie zostało zasygnalizowane przez Kamalę Harris, która w tym cyklu wyborczym masowo przewyższyła Trumpa, a także przez republikanów głównego nurtu, takich jak Liz i Dick Cheney, lub neokonserwatystów, takich jak Bill Kristol, którzy poparli bilet Harrisa.
GOP tymczasem przekształciła się w partię prawdziwie rewolucyjną: reprezentującą ludzi pracy (według swoich przywódców) lub program radykalnie prawicowy (według swoich przeciwników). W trakcie tego procesu w dużej mierze oczyścił się z tradycyjnych Republikanów.
Trump był bez wątpienia głównym sprawcą tej zmiany. Jednak choć media głównego nurtu i politycy mają na jego punkcie obsesję, należy przyznać, że obecnie stanowi on jedynie wierzchołek góry lodowej: wokół biletu Trumpa zjednoczyła się zróżnicowana grupa kontellit. Niektórzy z nich, jak JD Vance, błyskawicznie awansowali w szeregach Republikanów. Niektórzy, jak Robert F. Kennedy Jr i Tulsi Gabbard, odeszli od Demokratów. Inni to potentaci, tacy jak Musk, lub postacie medialne, takie jak Joe Rogan, być może najbardziej wpływowy amerykański podcaster. Ten ostatni był niegdyś zwolennikiem populistycznego skrzydła Partii Demokratycznej (w szczególności Berniego Sandersa).
Rzecz w tym, że w 2024 roku Demokraci, przekształciwszy się w partię klasy rządzącej, musieli stawić czoła nie tylko fali niezadowolenia społecznego, ale także buntowi kontrelit. W związku z tym znajduje się w trudnej sytuacji, która powtarzała się tysiące razy w historii ludzkości, a sytuacja może potoczyć się na dwa sposoby.
Jednym z nich jest obalenie ustalonych elit, jak to miało miejsce podczas rewolucji francuskiej i rosyjskiej. Drugi dotyczy tego, że elity rządzące popierają przywrócenie równowagi w systemie społecznym – co najważniejsze, wyłączenie pompy bogactwa i odwrócenie powszechnego zubożenia i nadprodukcji elit. Stało się to około sto lat temu wraz z Nowym Ładem. Istnieje także analogia z okresem czartystów (1838–1857), kiedy Wielka Brytania była jedyną wielką potęgą europejską, która dzięki poważnym reformom uniknęła fali rewolucji, która ogarnęła Europę w 1848 r. Jednak USA jak dotąd nie wyciągnęły wniosków z historii.
Co będzie dalej? Klęska wyborcza 5 listopada stanowi jedną bitwę w toczącej się wojnie rewolucyjnej. Triumfujące kontelity chcą całkowicie zastąpić swoich odpowiedników – to, co czasami nazywają „głębokim państwem”. Historia pokazuje jednak, że sukces w osiągnięciu takich celów nie jest pewny. Ich przeciwnicy są dość dobrze zakorzenieni w biurokracji i potrafią skutecznie przeciwstawiać się zmianom. Napięcia ideologiczne i personalne w zwycięskiej koalicji mogą skutkować jej rozpadem (jak to się mówi, rewolucje pożerają swoje dzieci). Co najważniejsze, wyzwania stojące przed nową administracją Trumpa są szczególnie trudne. Jaki jest ich plan poradzenia sobie z eksplodującym deficytem budżetu federalnego? Jak zamierzają wyłączyć pompę bogactwa? A jaka będzie odpowiedź Demokratów? Czy ich platforma na rok 2028 będzie zawierać nowy Nowy Ład, czyli zobowiązanie do wprowadzenia poważnych reform społecznych?
Jedno jest pewne: jakiekolwiek wybory i działania skłóconych stron nie doprowadzą do natychmiastowego rozwiązania. Niezadowolenie społeczne w USA narasta od ponad czterdziestu lat. Aby przekonać społeczeństwo, że kraj powrócił na właściwą drogę, potrzeba wielu lat prawdziwego dobrobytu. Zatem na razie możemy spodziewać się trwałego wieku niezgody. Miejmy nadzieję, że nie przerodzi się to w gorącą wojnę domową.