Mówienie o ogniu i Los Angeles to ćwiczenie polegające na powtarzaniu. W południowej Kalifornii rzeczywiście występują pory roku, zauważyła kiedyś Joan Didion Błękitne Nocewśród nich „pora, w której nadchodzi ogień”.

Pożar w Los Angeles ma wyjątkową zdolność szokowania, a jego zniszczenie powoduje „ponuro znajome ścieżki” w dół kanionów i do dzielnic. Wyrażenie pochodzi z eseju Mike’a Davisa z 1995 roku Sprawa spalenia Malibui jest to tak samo prawdziwe w przypadku pożarów, jak i w przypadku naszej rozmowy o pożarach. Nawet nasze refleksje nabierają tej ponurej znajomości: cytujemy Cytując Joan Didion Nathanaela Westa. Należymy do wielkich pisarzy tego wielkiego miasta, którzy zawsze są gotowi je osądzić.

Pożary w Los Angeles są zwykle interpretowane jako wyrok w sprawie Los Angeles. Eve Babitz opowiada historię gwiazdy kina niemego Ałły Nazimowej, która musiała ratować swój dobytek z pożaru i nie zdecydowała się uratować żadnego z nich: „To opowieść o moralności” – mówi Babitz – „o nieistotności rzeczy materialnych, chociaż istnieją to ci, którzy powiedzą, że chodzi o to, jak okropne jest Los Angeles. Pisarz i działacz Mike’a Davisa było inaczej: w książkach takich jak Miasto kwarcu, Ekologia strachu i Martwe miasta: i inne opowieści bronił miasta i jego mieszkańców, rezerwując swoje oskarżenia dla sił nieskrępowanego kapitalizmu i białej supremacji, które ukształtowały je w taki sposób, że niemal nie nadawało się do zamieszkania. Odczytał miasto jako znak tego, co miało nadejść, nieufnie wobec świata, który przypisał temu złożonemu, szaleńczemu i urzekającemu miejscu „podwójną rolę utopii i dystopii dla zaawansowanego kapitalizmu”.

Davis napisał The Case for Letting Malibu Burn pod wrażeniem pożarów, które miały miejsce późną jesienią 1993 roku – w tym jednego w Kanionie Topanga, który schodził po zboczach w kierunku Malibu, i jednego w Kanionie Eaton, który przetoczył się przez Altadenę. To znaczy dwa miejsca, które w tym tygodniu ponownie staną w płomieniach.

Joan Didion (po prawej) z mężem Johnem Gregorym Dunne i córką Quintaną Roo Dunne w Malibu w 1976 r. Zdjęcie: John Bryson/Getty Images

A jednak, bez większych zmian, wiele się zmieniło.

Kiedy w tym tygodniu płomienie powróciły do ​​Kanionów Topanga i Kanionu Eaton, a następnie przedostały się do Malibu i Altadeny, zrobiły to na niewyobrażalną wcześniej skalę. W każdym miejscu spłonęło pięć tysięcy budynków – rozległe rezydencje na wzgórzach, zwykłe domy traktowe i budynki mieszkalne. W chwili pisania tego tekstu co najmniej 11 osób nie żyje, a pożary ledwo udało się opanować. Zmiany klimatyczne zmieniają Kalifornię i zmieniają sposób, w jaki płonie Kalifornia, miejsce tak przyzwyczajone do katastrofalnych pożarów. Kiedy Davis pisał, miał miejsce dokładnie jeden z 20 najbardziej niszczycielskich pożarów w historii Kalifornii. W przypadku Didiona trzy. To zanim pożary z tego tygodnia w ogóle trafią do ksiąg rekordów, a z pewnością tak się stanie.

Kiedy patrzę wstecz na ich relacje, dochodzę do wniosku, że spokój, z jakim oceniają pożary, ma związek z rodzajem prawidłowości, który można znaleźć na początku krzywej wykładniczej. Ale czytając je dzisiaj, w obliczu katastrofalnej zmiany klimatu, można sobie wyobrazić, jak to, co było prawie znormalizowane, stopniowo nasiliło się, stając się bezprecedensowe. Pożary w południowej Kalifornii były katastrofami, z którymi trzeba było żyć, dopóki nie przestało to być prawdą. Szczególnie Davis był niezwykle przenikliwy, jeśli chodzi o zapowiedzi tego rozwoju.

Esej Davisa opowiedział historię naturalnego krajobrazu podatnego na okresowe, ale niewielkie oparzenia, na które na siłę nałożono drugorzędną geografię: ukształtowaną przez duże działki, luksusowe domy prywatne, dobrze finansowanych strażaków, hojne stawki ubezpieczenia i niekończącą się liczbę samochodów, co skutkuje znacznie rzadszymi ale absolutnie kataklizmiczne pożary. Sztuczny „ekoton Chaparral i przedmieść”, który „zwiększał naturalne zagrożenie pożarowe”. W rezultacie, zauważa Davis, rząd robił coraz mniej, aby pomóc najbardziej potrzebującym mieszkającym w okolicy, na podstawie własnych zakupów, na prośby właścicieli domów martwiących się o swoją własność, a także korzystał z policyjnych helikopterów i szerokokadłubowych samolotów, które połykały wodę oceaniczną do uwolnić nad płonącymi domami na wzgórzach.

Podobnie jak przyjemności Los Angeles, jego męki mają charakter zbiorowy, ale sprywatyzowany. Davis był ich wielkim kronikarzem. Zauważył, że podatne na pożary obszary Malibu mogłyby stanowić park publiczny będący własnością publiczną i zarządzany przez niego, gdyby Frederick Olmsted Jr postawił na swoim. Architekt zaproponował przekształcenie dużej części gór Santa Monica w tereny publiczne. Zamiast tego obszar pozostał sprywatyzowany i izolacjonistyczny, stanowiąc plac zabaw dla deweloperów i stowarzyszeń właścicieli domów. A każdy nowy dom budowany wyżej na wzgórzach jeszcze bardziej uspołeczniał ryzyko i prywatyzował wspaniałe korzyści okolicy. Jedynym kęsem rzuconym szerszej publiczności – typowej dla regionu – była autostrada Pacific Coast Highway, która „dała Angelenosowi pierwszy widok na wspaniałe wybrzeże Malibu”. Jak zauważył Davis, „wprowadziło to również do krajobrazu nowy, potężny zapalnik – samochód”.

Mike’a Davisa. Zdjęcie: dzięki uprzejmości Verso Books

Argument za Letting Malibu Burn czerpie swoją siłę z faktu, że pożary nigdy nie są odosobnione na obszarze Los Angeles. Pojawiają się w różnych miejscach, podsycane miesiącami suszy i wszechobecnymi wiatrami Santa Ana, i splatają ze sobą region, bogatych i biednych, przyczepy kempingowe i wille na wzgórzach, społeczność śródlądową i wybrzeże. Gdziekolwiek się pojawią, uderzają w charakterystyczny typ zabudowy okolicy – ​​wolnostojący dom jednorodzinny. W City of Quartz Davis opisał rozwój i często oburzoną obronę tego typu mieszkań przed „deruralizacją przedmieść”.

Ogień świetnie niweluje, ale też świetnie dzieli. W tym samym tygodniu 1993 r., podczas którego spłonęły kaniony Topanga i Eaton, spaliła się także duża i przeludniona kamienica w Westlake, w wyniku czego zginęło 10 osób. Dlatego w swoim eseju Malibu – „stolicę pożarów Ameryki Północnej i być może świata” – jak mówi zauważa Davis – wraz z Westlake, który przewodził reszcie Ameryki pod względem „występowania pożarów miejskich”. W eseju zatytułowanym Dead Cities: A Natural History Davis wskazał na rolę, jaką podpalenia odegrały w przebudowie wielu ośrodków miejskich położonych dalej na wschód. Ale Los Angeles nie potrzebowało podpalaczy. Miały luźne przepisy przeciwpożarowe, stowarzyszenia właścicieli domów były zasadniczo wrogo nastawione do mieszkań i ich mieszkańców, a także wiatry w Santa Ana.

W środę w Altadenie w Kalifornii płonie pożar Eaton. Zdjęcie: Nic Coury/AP

Davis porównuje ciągłą zdolność Malibu do zaskoczenia regularnymi lawinami ognia spływającymi po kanionie Topanga ze wzruszeniem ramion, które witało często znacznie bardziej śmiercionośne pożary kamienic. Tam, gdzie Los Angeles przeznacza zasoby, czyje życie ceni – dla Davisa wszystko to jest tym wyraźniej oświetlone przez płomienie pożarów. Prawie w tym tygodniu 800 uwięzionych strażaków walcz ze śmiercionośnymi płomieniami za dzienną stawkę od 5,80 do 10,24 dolara (plus 1 dolar na aktywne sytuacje awaryjne). Wszystko to podczas gdy miliarderzy korzystają z mediów społecznościowych, aby ze złością żądać, dlaczego kończy się im woda i na co idą ich podatki. Prywatni strażacy chronią domy swoich klientów, korzystając z publicznych hydrantów. Inne usługi świadczone są przez duże firmy ubezpieczeniowe.

Davis zwrócił uwagę na te zmiany kilkadziesiąt lat temu. Być może to jest najbardziej przerażający wniosek, jaki można wyciągnąć z pożaru, który miał miejsce w tym tygodniu: że te traumy mają charakter sezonowy, tak jak poprzednio, tylko znacznie poważniejsze. To jest poczucie regularności w środku apokalipsy, które przewija się przez większość pism Davisa na temat Los Angeles. I pojawia się to najstraszniejsze poczucie ze wszystkich: że to wszystko nie było konieczne, że mogło być inaczej. Pod tym względem wszyscy jesteśmy lub jesteśmy na dobrej drodze do stania się Angelenos.

W piątek pracownik sprzątał gruz po pożarze Palisades w Malibu. Zdjęcie: Eric Thayer/AP

„Pogoda w Los Angeles” – pisze w niej Didion esej o Santa Anas „jest pogodą katastrofy, apokalipsy”. Jeśli czytasz to w patrycjuszu Didiona, z dystansem, brzmi to niemal nieśmiało. Pogoda jest apokaliptyczna, ale w końcu apokalipsa to tylko pogoda. W dobie przyspieszających zmian klimatycznych nie możemy już sobie pozwolić na takie oderwanie się. Bo oczywiście płonie już nie tylko Malibu. Nie boimy się już tylko sezonu pożarowego.

W październiku 1942 roku pisarz Thomas Mann skarżył się w swoim dzienniku na „duszący upał”. W ogrodzie przed swoim domem w Pacific Palisades przeczytał wieści o odległej wojnie i zaobserwował „niszczycielski pożar w pobliskich kanionach”. Dwie katastrofy, których świadkiem był mężczyzna stojący na trawniku w Pacific Palisades. W tym tygodniu pożar Palisades przeniósł płomienie prawie aż do ogrodu Manna. Co zrobić z regionem, który od dawna skupia się na apokaliptyce drzemiącej w jego codzienności, w momencie, gdy apokalipsa staje się normalizacją na całym świecie?

Source link